Category Archives: Polski

IV. C. Odn.: „Jak się werbuje?”

„Nie jesteśmy bowiem jak wielu, którzy kupczą słowem Bożym, lecz ze szczerości, jak od Boga mówimy w Chrystusie przed Bogiem” (2 Kor 2,17)

G. Kluge opisuje kilka subiektywnych doświadczeń, które napiętnowane są jego negatywnymi założeniami. Prowadzenie danej rozmowy o Bogu zależy od konkretnego człowieka. Celem każdej rozmowy misyjnej może być jedynie zaoferowanie człowiekowi jak najlepszej pomocy, by poszedł za Jezusem. Ponieważ nie istnieje żaden człowiek według „schematu F”, nie ma też rozmów misyjnych według „schematu F”.

Jeżeli chodzi o prowadzenie do wspólnoty, zgodnej z Bożą miarą, to nie można tu zapomnieć o istnieniu zła i pseudowspólnot. Dlatego byłoby to przeciwko miłości, gdybyśmy nie ostrzegali przed zwodzicielami głoszącymi wypaczone chrześcijaństwo.

Nie jest jednak dla nas żadną „przyjemnością”, jak uważa G. Kluge, rozwodzenie się nad ciemnymi stronami historii chrześcijaństwa. Wręcz przeciwnie, jest to bardzo smutne, że tak wiele przestępstw było i jest popełnianych w imię Jezusa.

W przeciwieństwie do opinii pana Kluge, w rozmowie kładziemy nacisk na poznanie prawdy objawionej przez Boga. Prawdy, którą każdy może znaleźć w Biblii.

Co się tyczy Lutra, nie uważamy za potrzebne zajmowanie się nim na takim poziomie, na jakim on traktował swoich przeciwników i jaki reprezentowało wtedy wielu jego katolickich przeciwników. Zapoznanie się z nauką Lutra w wystarczającym stopniu pokazuje jego bezbożność. Gdy G. Kluge nam zarzuca, że ze szczególnym upodobaniem krytykujemy stosunek Lutra wobec ciała, to przyznajemy, że niewiele nam na ten temat wiadomo. Jeżeli Luter faktycznie „umarł gruby” (dotychczas nie jest znany autor tej tezy), to wskazuje to na jego brak samodyscypliny, co na pewno nie przystoi człowiekowi Bożemu, my jednak staramy się opierać ocenę danej osoby na nauce, którą głosiła.

Poza tym widzimy różnicę między Lutrem a „kościołem” nazwanym jego imieniem, który przynajmniej nie przejął jego błędnej nauki zaprzeczającej istnieniu wolnej woli oraz wiary w przeznaczenie człowieka do nieba lub piekła.

Kiedy spotykamy chrześcijan, cieszymy się z nowo poznanych braci i nie poddajemy w wątpliwość ich chrześcijaństwa, nawet jeśli nie było ono doskonałe. Zasadniczo chrzcimy tylko te osoby, które stały się chrześcijanami przez spotkanie z nami.

„Grzech” i „wolność” to na pewno dwa ważne tematy poruszane w rozmowach z niewierzącymi. Istotą zbawienia w Jezusie jest wszak wolność od grzechu.

Każdy kto popełnia grzech jest niewolnikiem grzechu – Jeżeli więc syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni (J 8,34.36)

Ponieważ w naszym życiu doświadczyliśmy tej wolności, chcemy, aby i inni mogli jej doświadczyć.

W chrześcijańskich pismach z I wieku (Didache i List Barnaby) znajdujemy rozbudowaną naukę na temat dwóch dróg, którą to głosił już Jezus w „Kazaniu na górze” (Mt 7,13-14). Droga życia i droga śmierci stoi przed każdym człowiekiem, którego Bóg wzywa do podjęcia decyzji. Te wczesnochrześcijańskie pisma nie wskazują na jakieś abstrakcyjne drogi, ale na konkretne czyny, pokazujące, po której drodze człowiek idzie. Gdy mówimy o wolności, której doświadczamy w Jezusie, to jest to droga nazwana we wczesnochrześcijańskiej tradycji drogą życia.

Nie proponujemy ludziom powszechnej, konsumenckiej postawy jako wolności, jak czyni to G. Kluge nazywając „wyzwoleniem” odwiedzanie kawiarni. Nie chcemy należeć do tych, o których Piotr pisze:

Wolność im głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia. Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik. (2 P 2,19)

To, co w świecie, napiętnowanym przez konsumpcyjną postawę, doświadczamy jako wolność, G. Kluge ocenia jako ograniczenie. Zapewne jest to kwestia podejścia. Każdy narkoman widzi na początku odebranie mu dostępu do narkotyków jako ograniczenie. Prawdziwe kajdany leżą jednak w narkotykach. Dla człowieka zniewolonego grzechami, wolność chrześcijańska jest ograniczeniem, ponieważ widzi on tylko to, z czego powinien zrezygnować, a nie to, co może zyskać.

Godnym uwagi jest zarzut, że przystępujemy do rozmowy z jasno określoną koncepcją. Każda rzeczowa rozmowa zakłada, że obaj partnerzy mają wyobrażenie o jej celu. Nie mamy scenariusza rozmowy misyjnej, ale mamy jasne wyobrażenie o celu rozmowy. Nie chodzi nam o błahą pogawędkę, ale o poznanie Boga i Jego drogi zbawienia.

Zdanie: „Są oni wciąż nauczeni nie słuchać argumentów drugiej osoby..” jest pomówieniem. Jeżeli ktoś z nas rzeczywiście powiedział: „To co mówią inni, to bzdura, po prostu nie myśl o tym!”, to stoi to w sprzeczności z zasadami naszej wspólnoty. Nie boimy się żadnych argumentów. W otwartej argumentacji możemy tylko zyskać. Na pewno trzeba rozróżniać między poszczególnymi argumentami, a zasadniczą linią. Jeśli np. katolicy mówią, że Apostoł Piotr był w Rzymie i poniósł tam śmierć męczeńską, to całkowicie się z tym zgadzamy. Pomimo to, nie stanowi to nawet najmniejszego argumentu na istnienie papiestwa, ponieważ nie można go udowodnić ani na podstawie Biblii, ani z historii kościoła pierwszych wieków.

Prawda jest zbyt kosztowna, aby traktować „szukanie argumentów jako rodzaj sportu”. Wspólne zastanawianie się nad argumentami nie jest dla nas sportem, ale obowiązkiem spoczywającym na ludziach kochających prawdę, którzy nie chcą ignorować myśli ludzi mających inne zdanie.

G. Kluge z jednej strony krytykuje u nas „indoktrynację”, z drugiej „odpowiadanie milczeniem”. Co mamy zrobić, aby go zadowolić? Jakże straszne muszą być warunki we wszystkich szkołach, w których nauczyciele z jednej strony „indoktrynują” (wykładając materiał) uczniów, z drugiej pozwalają im dojść do „już przygotowanego rozwiązania”! G. Kluge wszelkimi sposobami próbuje z pojedynczych obserwacji zbudować system, który z jednej strony nie istnieje, z drugiej zaś sam w sobie nie jest spójny, aby tylko wszelkimi sposobami osiągnąć swój cel – oszkalować nas jako „psychosektę”.

Dlatego używa on terminu wykorzystywanego w odniesieniu do „psychosekt”, mianowicie „love bombing”, który to sam w sobie jest sprzecznością. Miłość nie jest bronią, którą można innych zniszczyć. Nasza miłość nie jest krótkotrwałą, emocjonalną „opieką”, ale trwałym zobowiązaniem.

Wzmiankowane przez G. Kluge „relacje z Polski”, według których „niepełnoletnie osoby zostały wbrew woli rodziców zabrane do grupy” należy uzupełnić, a właściwie skorygować w następujący sposób: Nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś został zabrany do grupy. Niepełnoletnie siostry przebywały we wspólnocie wbrew woli rodziców, bo taka była ich decyzja. Przez nikogo nie były do tego zmuszone. Był to wyraz ich wolnej woli. „Przestępstwo” siostry, która została skazana na rok więzienia w zawieszeniu, polegało na tym, że nie odesłała ona do rodziców, przebywających z nami z własnej woli niepełnoletnich. Inny sąd, w podobnym przypadku, odrzucił takie samo oskarżenie.

Niepełnoletnie były zawsze po spotkaniu odwożone do domu, chociaż musiały tam znosić nieludzkie traktowanie. Często były bite przez rodziców. Rodzice darli albo palili na ich oczach Biblie, zmuszali je do udziału w świętowaniu pierwszej komunii. Siostry musiały wytrzymać długie uwięzienie w domu; przez trzy miesiące nie mogły chodzić do szkoły. Przez pewien czas miały nogi skute łańcuchami, grożono im nawet bronią.

Późniejszy pozew dręczonych sióstr przeciwko rodzicom został oddalony z uzasadnieniem, że rodzice podjęli tylko pewne środki, aby chronić dzieci. Fałszywe zeznania świadków uratowały rodziców przed karą.

Rodzice zobaczyli, że przez surowe restrykcje nie mogą odwieźć nieletnich córek od ich przekonań. Ponieważ znali adres „oskarżonej” siostry, pociągnęli ją do odpowiedzialności sądowej w nadziei, że wspólnota zabroni nieletnim dalszych spotkań, ponieważ jest to „karalne”. Siostry pozostały wierne swej drodze, pomimo oddzielenia ich przemocą od wspólnoty.

Pragnienie spędzania ze sobą tak dużo czasu, jak to możliwe, dotyczy nie tylko „nowicjuszy”. Staramy się tak zaplanować warunki naszego życia, aby codzienna wspólnota była możliwa dla wszystkich (starszych czy młodszych), nie dlatego, aby się „nawzajem upewniać”, lecz ze względu na wspólnotę, której doświadczenie jest ważne dla nas wszystkich. Dla ludzi, którzy nie mają takiego pragnienia, wydaje się to podejrzane.

Łatwo jest rzucać negatywne slogany w rodzaju „kontrola środowiska”, „kontrola informacji”, „kontrola myślenia”, czy „kontrola świadomości” tym bardziej, że negatywne oczekiwania łatwo zmieniają pozytywne znaczenie słów.

Kiedy mąż pyta żonę co robiła w ciągu dnia, to może to wyrażać zainteresowanie płynące z miłości do partnera, albo też być wyrazem „kontroli środowiska czy informacji”.

Tajemnica korespondencji jest wśród nas szanowana, nie ma też jakichkolwiek zakazów spotykania się z kimś, jak to było (i jest?) powszechne w różnych katolickich „zakonach”.

Czy mnich może otrzymywać listy lub cokolwiek innego? – W żadnych okolicznościach bez pozwolenia opata nie wolno mnichowi ani od rodziców, ani od żadnego innego człowieka, ani od innego mnicha otrzymywać listów, poświęconych pamiątek lub choćby najmniejszych podarków. Nie wolno też ich dawać. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 54; http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/regula_osb_01.html; 2005)

O braciach, którzy udają się w drogę – Niech nikt nie waży się opowiadać drugiemu, co widział lub słyszał poza klasztorem, ponieważ jest to bardzo szkodliwe. Jeśli ktoś ośmieli się to zrobić, poniesie przewidzianą w Regule karę, podobnie jak i ten, kto by się odważył wyjść poza obręb klasztoru lub pójść dokądkolwiek lub zrobić cokolwiek, choćby całkiem drobnego, bez pozwolenia opata. (Reguła św. Benedykta, rozdz.67; tamże)

Zimny dreszcz przebiega po plecach, gdy czyta się opis (autorstwa G. Kluge) psychicznego stanu nowicjusza (wątpliwości, niepewność, myśli samobójcze, oziębłość, zaniedbanie obowiązków szkolnych i zawodowych, chudnięcie, niespokojne spojrzenie…). Wyobraźnia bez granic. Rzeczą naturalną jest, że każda poważna decyzja prowadzi człowieka do większej powagi. To, że nie śmiejemy się ze złych żartów i powierzchownej gadaniny można również interpretować jako „utratę poczucia humoru”, „strapienie” czy „oziębłość”.

Osoby o niestałej psychice odbierają głębokie decyzje jako obciążenie, natomiast osoby psychicznie stabilne nie odczuwają tego w ten sposób. Tak jest wszędzie i nie ma to nic wspólnego z naszą formą wspólnoty. Można by poczytać żywoty różnych świętych, aby zobaczyć jakie „symptomy” pojawiły się w życiu katolickich „świętych” w fazie podejmowania decyzji.

Zarówno osoby o stabilnej, jak i o niestałej osobowości, stają się chrześcijanami, oczywiście nie bez wewnętrznego wysiłku. Każde uogólnienie jest nieuczciwe i napiętnowane pojawiającymi się co chwilę uprzedzeniami pana Kluge.

G. Kluge zarzuca nam manipulację psychiczną za pomocą „sprytnego wyboru fragmentów z Biblii”. Oczywiście zastanawiamy się jakie fragmenty w konkretnej sytuacji są pomocne. Nie chcemy tracić czasu na pogawędki. Ponieważ jednak wolność każdego człowieka jest dla nas ważną sprawą, możemy wskazywać tylko na to, co rozpoznaliśmy z Pisma Świętego odnośnie konkretnej sytuacji. Decyzję o życiu z Bogiem każdy musi podjąć samodzielnie.

Jesteśmy zresztą przyzwyczajeni, by nie widzieć danej sprawy tylko w jednym aspekcie, lecz staramy się rozważyć różne wypowiedzi Pisma Świętego i inne argumenty, które zdają się przeczyć naszemu zdaniu. Zarzut G. Kluge zakłada, ze świadomie przemilczamy niektóre wypowiedzi Pisma Świętego. To jednak zupełnie zaprzecza naszej postawie do Biblii. Nie chcemy z niej „wyczytywać” naszego przeświadczenia, lecz w trakcie rzeczowej dyskusji rozpoznać objawioną w Piśmie wolę Bożą. Niestety niewiele osób podejmuje wysiłek prowadzenia z nami takiej dyskusji.

Także udział we wspólnocie dóbr, który, jak G. Kluge mówi, „nie jest wymagany”, jest jednak dla niego jedynie skutkiem „socjalnego nacisku grupowego”. Jest to dla pana Kluge po prostu nie do pojęcia, że coś pośród nas może być wynikiem miłości. Ponieważ przyznaje, że u nas „nie ma nastawienia na zdobywanie pieniędzy dla prowadzącego i wynikającego z tego wykorzystywania członków” nasuwa się więc wyjaśnienie, że nasze dzielenie się wypływa z miłości. Ale przecież nie może istnieć coś, co nie ma prawa istnieć!

Jeśli w katolickich zakonach (tak jak jest to widoczne z wyżej podanych przykładów) wspólnota dóbr funkcjonuje tylko na skutek przymusu, to w takim razie jej istnienie po prostu z miłości, i to poza łonem „jedynozbawczego” rzymskiego kościoła, już z samej definicji nie jest możliwe. Pomimo wszystko, jednak funkcjonuje i wypływa z miłości, niezależnie od motywów, które inni nam przypisują.

Co do „krytyki z zewnątrz, która działa na Grupę raczej jako czynnik spajający”: z pewnością odrzucenie ze strony otoczenia uświadamia nam jeszcze bardziej, jak wielkim darem jest każdy brat, z którym można wszystko dzielić. Jednak w żadnym przypadku nie jest ono potwierdzeniem naszej słuszności. Świadkowie Jehowy są również traktowani w społeczeństwie pogardliwie, co absolutnie nie jest dowodem na prawdziwość ich nauki.

Pan Kluge nie może się uskarżać na to, że podajemy się za kogoś, kim w rzeczywistości nie jesteśmy. Ponieważ nie jesteśmy i nie chcemy być kimś innym niż chrześcijanami, nie możemy się podawać za kogoś innego.

Nie jesteśmy żadnymi „prawdziwymi chrześcijanami” albo „nowymi chrześcijanami”, ponieważ wśród chrześcijan nie ma różnych klas. Naszym znakiem rozpoznawczym jest miłość i jedność.

Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.
(J 13,35)

…aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. (J 17,21)

IV. B. Odn.: „Kogo się werbuje?”

„O, wszyscy spragnieni, przyjdźcie do wody” (Iz 55,1)

Bardzo cieszymy się, gdy spotykamy takich ludzi, którzy, już zanim nas poznali, byli zaangażowani, którzy nie chcieli być po prostu biernymi członkami, lecz są przywykli do sprawdzania i konsekwentnego podążania za tym, co rozpoznają jako prawdziwe. Decyzja naśladowania Jezusa nie powinna zapadać na bazie emocjonalnego poruszenia, lecz na podstawie racjonalnej decyzji, opartej na argumentach.

Często ze smutkiem musieliśmy doświadczyć, że ktoś na początku był pełen zapału, lecz jego uczuciowe uniesienie nie było wystarczającą podstawą, by stał się chrześcijaninem i w końcu nie czynił tego kroku, by pójść za Jezusem. To samo mówił Jezus w Mt 13,20n:

Posiane na miejsca skaliste, oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast, z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje.

Fascynacja od pierwszego spojrzenia nie jest właściwą podstawą do podejmowania decyzji. Kto nie szuka prawdy, ten nie znajdzie we wspólnocie niczego, co mogłoby go na stałe zatrzymać. Nie możemy dać komuś trwałej podstawy, jeśli nie chce on pić ze źródła wiecznego życia, które mamy w Jezusie.

G. Kluge wie, że większość członków mówi o sobie, że w czasie przed pierwszym kontaktem byli na etapie intensywnego poszukiwania sensu życia. Ponieważ G. Kluge z większością z nich nie zamienił nigdy ani słowa, zadziwiające jest, skąd ma on takie informacje. Słuszny jest zresztą fakt, że aby znaleźć, trzeba szukać. Większość osób należących do narodowych kościołów jest ich członkami od kołyski aż po grób, mimo że nigdy rzeczywiście nie próbowali szukać. Takie rozumienie wspólnoty jest nam z całą pewnością obce.

„Potrzeba duchowości”, którą zauważa G. Kluge wśród naszych zainteresowanych rozmówców i młodych braci, na pewno nie jest żadnym błędem. Zawsze dobrą rzeczą jest, gdy człowiek koncentruje się na tym co istotne, gdy się nad wszystkim zastanawia i gdy pozwala Bogu, by stał w centrum jego życia. Może wtedy zaistnieć niebezpieczeństwo introwertywności, które jednak zostaje zrównoważone przez wymagania wspólnotowego życia. Prezentacja Kluge jest bardzo jednostronna. Nie zna on nas, ale chce określić, jakim typem ludzi jesteśmy. A przecież nie ma typowej struktury osobowości chrześcijanina. Jesteśmy różnymi ludźmi, introwertykami, ekstrawertykami, samotnikami, ludźmi towarzyskimi. Bóg trzyma nas razem i kształtuje nas na swój obraz, nie tak, abyśmy stracili naszą osobowość, lecz byśmy ją pogłębili.

To, na ile „radykalna” jest przemiana człowieka następująca na skutek poznania wspólnoty, w dużym stopniu zależy od wcześniejszego życia danej osoby. Dla niektórych życie we wspólnocie stanowi kontynuację już wcześniej rozpoczętego chrześcijańskiego życia. Dla innych spotkanie braci było pierwszą konfrontacją z chrześcijaństwem, które też doprowadziło ich do wiary.

Odnośnie stwierdzenia, że „agitacja dosięga prawie wyłącznie ludzi młodych”:

Nie jest rzeczą dziwną, że ludzie w wieku, w którym zazwyczaj wyznaczają sobie cel życia, decydują się na naśladowanie Jezusa. W młodości człowiek jest po prostu jeszcze elastyczny. Niekiedy ma miejsce „cud”, gdy ku Bogu zwracają się także starsi ludzie. Z naszej strony staramy się o każdego człowieka, niezależnie od jego wieku, ponieważ Bóg powołuje każdego.

IV. A. Odn.: „Gdzie się werbuje?”

„Oni zaś poszli i głosili ewangelię wszędzie” (Mk 16,20)

Każdy chrześcijanin jest w każdym miejscu i w każdym momencie misjonarzem. Głoszenia ewangelii nie można ograniczyć do pewnych osób, określonego czasu i miejsca. Największy skarb, który Bóg nam podarował, przynagla nas do dzielenia się nim z tymi, którzy go dotychczas nie poznali. Świadectwo dla Chrystusa, dla nadziei, która wypełnia i przenika całe nasze życie. Dlatego w każdej sytuacji chcemy być otwarci na rozmowy o wierze.

Właśnie w misji doświadczamy głębokiej zależności od Boga, który zna serca ludzi oraz stawia nam na drodze osoby otwarte na Jego słowo niezależnie czy ma to miejsce w sytuacji codziennej, w szkole, w pracy, w drodze, czy na różnych spotkaniach, poruszających temat wiary.

Krytyka G. Kluge dotyczy tylko części naszej misyjnej działalności. Wielu braci poznaliśmy nie w czasie spotkań religijnych, lecz w innych sytuacjach. Już wiele lat wcześniej zanim G. Kluge stwierdził o nas, że „nie wiadomo nic o misjach wśród ateistów”, rozmawialiśmy także z ateistami. Niektórzy z naszych braci przed nawróceniem byli ludźmi niewierzącymi.

Nigdy nie mieliśmy i nadal nie mamy zamiaru odciągać kogokolwiek od chrześcijańskiej wspólnoty. Oznaczałoby to niszczenie ciała Chrystusowego i ściąganie na siebie potępienia:

1 Kor 3,17: Jeśli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście.

Jednak, jak to zostało powyżej opisane (III.F), istniejące organizacje nie są kościołem, lecz „światem” (także według ich własnego rozumienia, ponieważ całkiem otwarcie akceptują w swoich szeregach niewierzących). Również świat religijny jest „światem”, w którym znajduje się niezmierzona liczba niewierzących. Konsekwencją naszego posłannictwa jest więc to, że nie wyłączamy ludzi, należących do tego religijnego świata, z naszej misyjnej działalności.

Kiedy Paweł w jakimś mieście udawał się najpierw do synagogi, aby mówić do synów Izraela, to czynił to także dlatego, że oczekiwał tam większej liczby otwartych ludzi. My także mamy nadzieję, że w różnych religijnych grupach, możemy spotkać ludzi, którzy może są już chrześcijanami lub przynajmniej poczynili pewne kroki we właściwym kierunku.

IV. Odn.: „Jak Grupa werbuje nowych członków?”

„Jak Ojciec mnie posłał, tak i ja was posyłam” (J 20,21)

Na wstępie stanowczo oznajmiamy, że nie chodzi nam o werbowanie członków do jakiejś grupy. Nie posiadamy żadnego rejestru ochrzczonych, ani ewidencji członków, na podstawie której zarządzalibyśmy anonimowymi „owieczkami.” Nie mamy żadnej składki członkowskiej, deklaracji przynależności, lub czegokolwiek w tym rodzaju.

Wzywamy ludzi do naśladowania Jezusa, nie do przynależności do grupy. Bez właściwego duchowego podłoża nie może istnieć chrześcijańska wspólnota. Ten, kto idzie za Jezusem, kocha swoich braci bez podpisywania jakiegokolwiek dokumentu.

III. F. Odn.: „Stosunek do innych wspólnot chrześcijańskich”

„Aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty Ojcze we mnie, a ja w Tobie” (J 17,21)

Usiłujcie zachować jedność Ducha dzięki więzi, jaką jest pokój. Jedno jest Ciało i jeden Duch, bo też zostaliście wezwani do jednej nadziei, jaką daje wasze powołanie. Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który [jest i działa] ponad wszystkimi, przez wszystkich i we wszystkich (Ef 4, 3- 6)

Istnieje tylko jedna wspólnota. Ciało Chrystusa nie jest rozdzielone (por. 1 Kor 1,13). Niebiblijne jest twierdzenie, że mogą istnieć chrześcijańskie wspólnoty posiadające różne nauki.
Stąd pytanie o stosunek do „innych chrześcijańskich wspólnot” samo w sobie jest zaprzeczeniem biblijnej nauki o jedności wspólnoty.

Kiedy w Nowym Testamencie znajdujemy słowo „wspólnota” w liczbie mnogiej, to mowa jest o jednej wspólnocie żyjącej w różnych miejscach. Jak to już na wstępie powiedzieliśmy, nigdy nie zamierzaliśmy zakładać własnej wspólnoty, ani też tego nie zrobiliśmy. Gdybyśmy znaleźli wspólnotę zasługującą na nazwanie jej „Bożą wspólnotą”, wówczas natychmiast byśmy się do niej przyłączyli. Gdybyśmy tego nie zrobili, to zaparlibyśmy się Boga.

Nie jest prawdą, że „odmawiamy miana chrześcijan (dokładniej musiałoby to brzmieć: bycia Kościołem) wszystkim kościołom i wspólnotom”. Możemy jedynie powiedzieć o znanych nam „kościołach”, że nie odpowiadają one pojęciu kościoła, jakie jest przedstawione w Nowym Testamencie.
Wiemy jednak, że także w tych „kościołach” są chrześcijanie, niejeden z naszych braci był chrześcijaninem w ramach organizacji, która przed Bogiem nie jest wspólnotą.
Fakt, że „kościoły” w wielu punktach odchodzą od nauki i praktyki pierwszej wspólnoty nie jest przemilczany nawet przez ich przedstawicieli. Dlaczego mielibyśmy wówczas nazywać je wspólnotą? To, co według Biblii nie jest kościołem, my także nie możemy takim nazywać.

W tym kontekście należy wspomnieć, że głoszone od czasu Orygenesa rozumienie przypowieści o chwaście na roli (Mt 13, 24- 30, 36- 42) prowadzi do wniosku, że kościoły same siebie uznają za „świat”. Przypowieść ta rozumiana jest tak, że w kościele należy tolerować grzeszników, że w kościele musi istnieć dobro i zło, że w końcu kościół jest zawsze wymieszaną społecznością (u Augustyna: corpus mixtum). Jezus natomiast powiedział: Rolą jest świat. (Mt 13, 38a)

W tej przypowieści nie chodziło Jezusowi o wspólnotę. Wypowiadał się on przeciwko żydowskiemu oczekiwaniu, że wraz z przyjściem Królestwa Bożego (często rozumianego politycznie) zło zostanie wykorzenione. W świecie rozdział nastąpi dopiero na końcu czasów. We wspólnocie natomiast już ma on miejsce. Kto odnosi tę przypowieść do wspólnoty, określa to, co dzisiaj zwie się „kościołem” i „wspólnotą,” światem i ma w tym rację.

G. Kluge, krytykując nasze określenie „kościoła”, mógłby pomyśleć jak jego własna organizacja, również dzisiaj, odmawia bycia kościołem w pełnym tego słowa znaczeniu, „kościołom” powstałym w czasie reformacji. W roku 2000 „Kongregacja do spraw Wiary” stwierdziła:

Natomiast Wspólnoty kościelne, które nie zachowały prawomocnego Episkopatu oraz właściwej i całkowitej rzeczywistości eucharystycznego misterium, nie są Kościołami w ścisłym sensie;
(Deklaracja Dominus Iesus, 17)

Nadto ten oto „katolicki kościół” przez całe stulecia nazywał tych, z którymi teraz ściśle współpracuje w ekumenicznej wspólnocie, heretykami i fałszywymi nauczycielami, a gdy miał ku temu sposobność, prześladował ich, używając przemocy. Na tej podstawie porównanie z nacjonalizmem, z uwagi na ekstremalną ludzką złość, jest jak najbardziej na miejscu. Podczas gdy niecny proceder nazistów po kilku latach został zatrzymany, „kościół” katolicki przez wieki mordował w imię Jezusa niewinnych ludzi. Katolicki terror nie był tak intensywny jak nacjonalistyczny, trwał jednak o wiele dłużej.

W tym kontekście warto wspomnieć, że przynajmniej w Niemczech i w Austrii organizacja katolicka często zabiegała o względy nacjonalistycznego rządu. WSZYSCY austriaccy biskupi zaaprobowali przyłączenie Austrii do Państwa Niemieckiego, a jego przywódcę powitali zawołaniem „Heil Hitler” (niech żyje Hitler). Pojedynczy ludzie o krytycznym duchu, jak na przykład Franz Jeagersteatter, który nie chciał ciągnąć na wojnę z oddziałami hitlerowskich morderców, nie zostali wsparci w ich bogobojnym odrzuceniu niesprawiedliwej wojny, lecz wręcz przeciwnie: biskup starał się go namówić do dopasowania się do nieprzyjaciół Boga. Dzisiaj natomiast uważany jest on za męczennika (ponieważ nie był posłuszny ustanowionemu, rzekomo przez Boga, pasterzowi).

Wobec fragmentu z Mateusza 7,1 zajęliśmy już stanowisko.

III. E. Odn.: „Stosunek do Biblii”

„Słowo Boże niech mieszka w was obficie!” (Kol 3,16)

Wyznajemy, że Biblia jest naszym jedynym źródłem wiary. To, co katolicy i prawosławni określają jako tradycję, nie stanowi w żadnym wypadku źródła wiary, ponieważ przekazy te nie sięgają swoimi korzeniami do czasów apostolskich i często stoją w sprzeczności z Biblią.

Jest to zatem oczywiste, że podczas naszych wspólnych rozmów staramy się coraz lepiej poznać i zrozumieć Pismo Święte. Odrzucamy jej fundamentalistyczne rozumienie oparte na werbalnej inspiracji, ponieważ nieuchronnie prowadzi ono do rezygnacji z używania rozumu, który Bóg dał nam, byśmy Go coraz lepiej rozumieli. Podobnie odrzucamy podejście liberalnej teologii, która redukuje Biblię do miernego, ludzkiego wytworu. Ponadto sposób argumentacji liberalnych teologów często nie jest krytyczny i historyczny, lecz określony przez cele ich własnej teologii. Nie przyjmujemy Biblii dosłownie, ale poważnie.

Bóg objawił się tak jasno, że każdy, kto Go poważnie szuka, znajdzie Go w Jego Słowie. Boża wola jest poznawalna dla każdego.

Zarzut, iż widzimy Biblię „jako rodzaj wyroczni” nie tylko jest niesprawiedliwy, ale też zaprzecza własnemu stwierdzeniu pana Kluge o naszym „względnie wysokim teologicznym poziomie”. Ten zarzut pokazuje, że w jego krytyce nie chodzi o pomoc i obiektywizm, ale o oszczerstwo.

Odrzucamy zdecydowanie każdy sposób traktowania Biblii jako rodzaju gry, np. ciągnięcie wersetów z powodu różnych okazji (np. Nowego Roku). Do tego należą tak popularne w kręgu ewangelików i wolnych kościołów „wersety na każdy dzień z Herrnhut”.

Wiemy, że Biblia „nie zawiera dokładnej odpowiedzi na każde pytanie”. Z jednej strony jest oczywiste, że Bóg objawił w niej wszystko, co jest konieczne dla zbawienia człowieka i że nie potrzebujemy dodatkowego objawienia albo przekazu, aby odkryć Boga i nasze zbawienie. Z drugiej strony istnieje wiele rzeczy, na które Biblia nie daje nam jednoznacznej albo żadnej odpowiedzi. Dotyczy to wielu punktów praktycznego życia. Sumaryczne relacje Dziejów Apostolskich pokazują nam tylko niektóre podstawowe zasady. Wiele odnośnie naszej dzisiejszej sytuacji musimy rozpoznać przez myślenie poddane Bożemu prowadzeniu. Nie jesteśmy „biblijnymi pozytywistami”, tak jak tzw. „wspólnoty Chrystusowe”, które to chcą całe swoje działanie pozytywnie uzasadnić wersetami z Nowego Testamentu.

Stwierdzenie, że tylko ludzie kompetentni (tzn. odpowiedzialni) mogą właściwie rozumieć i interpretować Biblię, można prawdopodobnie przeczytać w katolickich podręcznikach. Nie stanowi to jednak naszej nauki. Nie posiadamy monopolu na interpretację Biblii, tak jak to sobie rości rzymsko-katolicki Urząd Nauczycielski albo Towarzystwo Strażnica. Siła bądź słabość naszej interpretacji leży w sile bądź słabości naszych, zrozumiałych dla każdego, argumentów.

My również cieszymy się i jesteśmy wdzięczni, że Biblia jest powszechnie dostępna, że katolicki monopol w tym punkcie został złamany, że dzisiaj nikt nie jest wydalany z kraju z powodu posiadania niekatolickiego wydania Biblii. Pismo Święte nie może się samo bronić przed niewłaściwą interpretacją. Smutne jest tylko, co niektórzy ludzie uczynili i co czynią z Bożego Słowa. Jednak dzięki wolności wyrażania opinii i prowadzenia otwartej dyskusji możliwe jest wykazanie, gdzie jest prawda.

Jeszcze parę słów do biblijnych fragmentów, których niewłaściwą interpretację zarzuca nam G. Kluge:

a) wobec zarzutu „przenoszenia modelu życia niektórych wspólnot I wieku bez jakiegokolwiek zróżnicowania na czasy dzisiejsze” zajęliśmy już stanowisko. Oczywiście temat „codziennej wspólnoty” jest dla pana Kluge trudny do przełknięcia. Nas przynagla do tego miłość.

b) „Kościół jako wspólnota grzeszników”:
Taki werset biblijny nie istnieje, i dlatego nie możemy uważać go za „alegoryczny” lub „odrzucać jako uwarunkowany epoką”. Inni natomiast czynią tak z wersetami, które mówią o świętości wspólnoty, np.: Mt 18,15-18; 1Kor 5,1-13; 2Kor 6,14-7,1; Ef 1,4; 5,25-27; Kol 1,9-11.21-23; Ap 2,5; 3,15-16; 14,4-5.

c) „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni!” (Mt 7,1):
Mówiąc te słowa, Jezus nie miał na myśli, że fałszu nie należy nazywać fałszem, ani że nie należy napominać grzesznika.

Nasze słowo (autor ma na myśli Mt 7,1), które mówi o nieuchronnym sądzie Bożym jest w najgorszy sposób interpretowane, gdy czyni się z niego obrońcę moralnej swobody. Dobro pozostaje dobrem, a zło pozostaje złem. (J. Schniewind, „Ewangelia wg Mateusza”, 1964, s.97 – tłum. wł.).

Według słów pana Kluge, Jezus w Mt 23 „w dość pyszny sposób odrzucił” innych żydowskich wierzących, nie mówiąc już o tym, jak Jan Chrzciciel i niezliczona liczba innych starotestamentowych proroków dobitnie napominała współczesnych im ludzi, nawołując ich do nawrócenia. Cóż powiedziałby pan Kluge na temat napastliwych zaczepek i obelg „wielkiego reformatora” Lutra? Iluż to ludzi osądził „kościół”, którego księdzem jest Gerald Kluge, nie tylko słowami, ale też mieczem i stosami? My odcinamy się od tych przestępstw dokonywanych w imię chrześcijaństwa i nadal będziemy nazywać dobro dobrem, a zło złem.

Właśnie dlatego, że przynagla nas Boża miłość do ludzi, nie możemy ignorować grzechów.

Ja zaś zaprawdę pełen jestem mocy Ducha Pańskiego, sprawiedliwości i męstwa, abym ogłaszał Jakubowi jego występki, grzech jego Izraelowi. (Mi 3,8)

W związku z Mt 7 warto zwrócić uwagę na werset 6:

Nie dawajcie psom tego, co święte i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami i obróciwszy się, was nie poszarpały.

Właśnie ten werset zakłada, że należy oceniać, kto jest otwarty na Boże Słowo, a kto nie. Powinniśmy także być świadomi, że miara, którą przykładamy do innych, będzie także przyłożona do nas. Jezus w Mt 7, tak jak i Paweł w Rz 2,1, odrzuca takie zachowanie, gdy ktoś innych ocenia, samemu czyniąc to, za co innych krytykuje. Chcemy przykładać Bożą miarę nie tylko do innych, ale tym bardziej do nas samych.

Kiedy jasno określone są warunki sądzenia i wyrokowania, wtedy możesz postarać się wyjąć drzazgę z oka swego brata (5). Jeżeli tak nie jest, wówczas człowiek wyniosły i obłudny staje się osądzonym sędzią. (H. Frankenmoelle, Matthaeus Kommentar 1, 1994; S. 262-263 – tłum. wł.)

Bo, jak mi się zdaje, nie zakazuje tu sądzenia wszystkich grzechów w ogóle ani nie wzbrania czynienia tego, jedynie tym, którzy sami są obarczeni niezliczonymi grzechami, a innych strofują za małe. Wydaje mi się, że tu również wskazuje na Żydów, którzy będąc surowymi sędziami swych bliźnich w rzeczach pomniejszych i nic nie znaczących, nie zwracali uwagi na siebie samych i popełniali wielkie grzechy; …
(Jan Chryzostom, Homilia XXIII, w: Św. Jan Chryzostom. Homilie na Ewangelię wg św. Mateusza. Część pierwsza: homilie 1-40, w serii: Źródła myśli teologicznej, Kraków 2003, str. 284)

Dla zrozumienia Mt 7 ważne jest również następujące zdanie Pawła:

Człowiek zmysłowy bowiem nie pojmuje tego, co jest z Bożego Ducha. Głupstwem mu się to wydaje i nie może tego poznać, bo tylko Duchem można to rozsądzić. Człowiek zaś duchowy rozsądza wszystko, lecz sam przez nikogo nie jest sądzony. (1 Kor 2,14-15)

Te słowa nie są wyrazem ludzkiej pychy, ale zrozumienia duchowej rzeczywistości przez tych, którzy się pokornie uniżyli wobec Boga i otrzymali od Ducha Bożego zdolność, aby wszystko osądzać. Nawet, jeśli być może G. Kluge odmawia nam posiadania Ducha Świętego, to jednak musi przyznać, że Duch Święty, według świadectwa Pisma Świętego daje tę zdolność osądu. Pan Kluge wypowiada się o nas dość negatywnie, nie zastanawiając się nad tym, że wiele rzeczy, które u nas określa jako sekciarskie, w jego kościele są chwalone jako cnoty. Być może nasz krytyk powinien samego siebie sprawdzić w świetle Mt 7,1.

d) Rzymian 14
W kontekście tego fragmentu mowa jest o postawie chrześcijan wobec prawa żydowskiego. Słabymi tutaj nie są ci, którzy są uzależnieni od alkoholu albo nie mogą rzucić palenia… Słabi z Rz 14 to chrześcijanie, którzy zachowywali jeszcze rytualne prawa Starego Testamentu, ponieważ nie pojęli jeszcze pełnego wymiaru zbawienia w Jezusie. Ignorując przepisy pokarmowe, postępowali wbrew swemu sumieniu i popadli w niebezpieczny konflikt, którego Paweł chciał im oszczędzić.
Ta sytuacja całkowicie różni się od dzisiejszej, gdy ktoś nie chce zrezygnować z grzechów albo popiera niebiblijne nauki. Tacy ludzie nie są słabi, lecz źli. Gdy jednak ktoś poważnie walczy ze swymi grzechami i w tej walce zdarza się upadek, wówczas konieczna jest cierpliwość. Nakazuje ją miłość do braci, niezależnie od Rz 14.
Zarówno związek z rozdziałem 15, jak i różne komentarze potwierdzają, że w Rz 14 chodzi o problem zachowywania przepisów prawa żydowskiego.

e) Łukasza 15,3-7 // Mateusza 18,12-14:
Podane przez G. Kluge znaczenie tego miejsca nie odpowiada interpretacji wspólnoty. Oczywiście nasuwa się tu pytanie, czy normalny pasterz z powodu jednej owcy pozostawia dziewięćdziesiąt dziewięć innych. Pisze o tym także Joachim Jeremiasz w Przypowieściach Jezusa:
Wszyscy znawcy Palestyny jednomyślnie potwierdzają, że jest to wykluczone, aby pasterz po prostu pozostawił swoje stado łasce losu. Gdy zdarzy się, że musi szukać zagubionego zwierzęcia, przekazuje stado innym pasterzom (Łk 1,8; J 10,4n), bądź zapędza owce do jaskini.
(Joachim Jeremias, Die Gleichnisse Jesu, Kurzausgabe, 11. Auflage 1996, S. 90-91 – tłum. wł.)

Jezus chciał tutaj przedstawić wielką miłość, która przekracza miarę powszechną wśród ludzi i przyjmuje także tych, którzy przez innych są spisani na straty. Jednak, jeśli chodzi o przykład podany przez G. Kluge, pojawia się pytanie, czy ta przypowieść podaje właściwe rozwiązanie poruszonej kwestii.

Komentarzowi G. Kluge, że w grupie nie jest powszechne „staranie się o ludzi, którzy nie „połknęli haczyka” przy pierwszym kontakcie – ci stracili już swoją szansę”, przeciwstawić należy fakt, że są wśród nas bracia, którzy nie od razu „połknęli haczyk”. Nie pracujemy metodami psychologicznego nacisku, ale pozostawiamy ludziom, którzy mają (jeszcze) zbyt małe zainteresowanie, wolność do przemyślenia usłyszanych rzeczy. Nawrócenie człowieka nie jest dziełem ludzkiej psychologii, lecz działania Boga.

Co do Kanonu:
Uznajemy kanon starotestamentowy, który przyjmował też Jezus jako palestyński Żyd (tzn. odrzucamy apokryfy przyjęte przez katolików i prawosławnych, a nazwane przez nich łagodnie „księgami deuterokanonicznymi”) oraz powszechnie przyjęty od czasów Atanazego, chrześcijański kanon Nowego Testamentu”.

Rzeczą oczywistą jest, że nie wszystkie księgi mają tę samą ważność. Naturalnie Ewangelia Jana jest nieporównanie ważniejsza niż na przykład drzewa genealogiczne z 1. Księgi Kronik 1-8.

Najwyższą normą naszego Kanonu jest Jezus Chrystus. Dlatego nie jest możliwe, aby księgi, których Jezus nie znał jako Pismo Święte, lub je za takie nie uznawał, przyjąć jako Pismo Święte Starego Przymierza. W tym punkcie zarówno katolicy jak i prawosławni postawili się ponad Jezusem, określając pisma apokryficzne jako Stary Testament. W przypadku katolików chodzi konkretnie o Księgę Tobiasza, Judyty, 1. i 2. Machabejską, Mądrości Jezusa Syracha i Barucha, a dalej o dodatki do Księgi Estery i Daniela. Na skutek postanowień Soboru w Trydencie, księgi te zostały uznane w XVI wieku za kanoniczne, ponieważ katolicy uważali, że znajdą przez to „biblijne” uzasadnienie niektórych swoich nauk, odrzuconych przez protestantów (modlitwa za zmarłych – 2 Ks. Machabejska 12; kult aniołów – Ks. Tobiasza). Żadna z tych ksiąg nie jest uznawana za Pismo Święte przez jakiegokolwiek Żyda, nie wyłączając Jezusa. Pierwsza chrześcijańska lista, zawierająca kanon ST (Meliton z Sardes), także nie ujmuje tych ksiąg. Odrzucili je również Hieronim i Atanazy. Swą nauką „kościół” katolicki wyraził, że nie zważa nie tylko na Jezusa, ale i na ważną część swojej własnej tradycji.

Przyjmując Księgę Barucha „udało im się” nawet włączyć do ST dzieło, które powstało dopiero po roku 70, a zatem później niż wszystkie pisma NT, a ponadto zawiera antychrześcijańską polemikę (Ba 3,37-4,4 przeciwstawia Logosowi, który stał się ciałem, żydowskie prawo, nazwane mądrością, która ukazała się na ziemi i zaczęła przebywać wśród ludzi. To miejsce mówi również przeciwko misji wśród pogan: Nie dawaj chwały swojej obcemu ani innemu narodowi twych przywilejów).

Także Księga Tobiasza ze swoją propagandą pogańskich zwyczajów (przypis w niemieckiej Biblii Pattloch do Tb 6,7-9: kadzidło było wykorzystywane w religii asyryjsko-babilońskiej do obrony przed złymi demonami), nie znajduje w Biblii właściwego miejsca.

W przeciwieństwie do takich praktyk, my trzymamy się mocno starotestamentowego kanonu, tak jak go przejęli uczniowie od narodu izraelskiego i jakim znał go Jezus.

Dlatego Księga Koheleta (Eklezjastes) jednoznacznie stanowi część Starego Testamentu, chociaż stanowiła ona przedmiot dyskusji Żydów w Jamnie pod koniec I wieku i nie jest ona cytowana w NT. Rozumienie natchnienia tej księgi stwarza pewne trudności, ponieważ miejsca, takie jak te przytoczone poniżej, nie mogą być z pewnością zrozumiane jako bezpośrednie słowo Boże:

Powiedziałem sobie: Ze względu na synów ludzkich tak się dzieje. Bóg chce ich bowiem doświadczyć, żeby wiedzieli, że sami przez się są tylko zwierzętami. Los bowiem synów ludzkich jest ten sam, co i los zwierząt; los ich jest jeden: jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego, i oddech życia ten sam. W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt, bo wszystko jest marnością. Wszystko idzie na jedno miejsce: powstało wszystko z prochu i wszystko do prochu znów wraca. Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę, a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół, do ziemi? (Koh 3,18-21)

Lepszy jest smutek niż śmiech, bo przy smutnym obliczu serce jest dobre. (Koh 7,3)

Nie bądź przesadnie sprawiedliwy i nie uważaj się za zbyt mądrego! Dlaczego miałbyś sobie sam zgotować zgubę? Nie bądź zły do przesady i nie bądź głupcem. Dlaczego miałbyś przed czasem swym umrzeć? (Koh 7,16-17)

I przekonałem się, że bardziej gorzką niż śmierć jest kobieta, bo ona jest siecią, serce jej sidłem, a ręce jej więzami. Kto Bogu jest miły, ten się od niej ustrzeże, lecz grzesznika ona usidli. (Koh 7,26)

Bo któż stanowi wyjątek? Wszyscy żyjący mogą jeszcze mieć nadzieję – bo lepszy jest żywy pies niż lew nieżywy – ponieważ żyjący wiedzą, że umrą, a zmarli niczego zgoła nie wiedzą, zapłaty też więcej już żadnej nie mają, bo pamięć o nich idzie w zapomnienie. Tak samo ich miłość, jak również ich nienawiść, jak też ich zazdrość – już dawno zanikły i już nigdy więcej udziału nie mają żadnego we wszystkim, cokolwiek się dzieje pod słońcem. (Koh 9,4-6)

Rozwiązanie znajduje się w interesującym literackim koncepcie. Autor (nieznany i prawdopodobnie z czasów po niewoli babilońskiej) przedstawia w ramach fikcji literackiej myśli Salomona, człowieka, który odszedł od Boga, aby pokazać granice ludzkiego myślenia człowieka pozbawionego relacji z Bogiem. Tak więc, chociaż znajdujemy w tej księdze głęboką ludzką mądrość, widzimy, że dla autora pozostaje tylko postawa rezygnacji: Wszystko marność (w Koh 1,2 i wielu innych wersetach).

Człowiek bez Boga nie może poznać głębi życia z Nim.

Koh 1,12-2,26 przedstawia życie Salomona nie wymieniając jego imienia. Fragment ten zawiera także wzmiankę o wielkim haremie, który to według 1 Krl 11,1-13 spowodował jego upadek (Koh 2,8). Salomon szukał radości, lecz jej nie znalazł. Bez Boga pozostała ona dla niego niedostępna. Dlatego ta księga stanowi interesującą formę ostrzeżenia przed odejściem od Boga.

Wersety końcowe (12,8-14), według opinii wielu teologów, są dopisane inną ręką. Próbują one w jakiś sposób zamknąć tę mądrość w prawowierne ramy. Jednak najbardziej sensownym wyjaśnieniem pozostaje to podane powyżej.

Dla komentatorów dawniejszych czasów było już jasne, że wiele rzeczy w Księdze Koheleta nie może pochodzić od Boga. Na przykład Grzegorz Wielki w Dialogach IV/4 podaje wyjaśnienie, iż „mówca” przytacza niektóre rzeczy „w rozumieniu cielesnej pokusy”.

Podsumowując krótko, stwierdzamy, że pytanie o dokładne rozumienie Koheleta nie jest dla nas pytaniem dogmatycznym. Z zasady nie oceniamy grup religijnych na podstawie ich rozumienia Księgi Koheleta. O ile ktoś nie twierdzi, że powyżej zacytowane bezbożne wypowiedzi są poleceniem Boga, albo nie wykorzystuje tej księgi, jak to robią Adwentyści i Świadkowie Jehowy dla uzasadnienia fałszywych nauk (zaprzeczając nieśmiertelności duszy), o tyle są do przyjęcia różne możliwości wyjaśnienia tej księgi.

Nie szukamy kanonu w kanonie. Ten termin pasuje raczej do Marcina Lutra, który, na podstawie swojej zawężonej nauki o usprawiedliwieniu, samowolnie odrzucił niektóre księgi.

O Liście do Hebrajczyków pisze w następujący sposób:
Ponadto list ten zawiera trudny do rozsupłania węzeł, gdyż w rozdziałach 6 i 10 wprost zaprzecza możliwości pokuty i odmawia jej grzesznikom po chrzcie…, co jest przeciwne wszystkim Ewangeliom i listom św. Pawła… Dlatego nie powinno nam przeszkadzać, jeżeli może przypadkiem wmieszane w to będzie drewno, słoma i siano, lecz powinniśmy taką wspaniałą naukę przyjąć z wszelką czcią. Nie można tylko uważać tego listu za równy pod każdym względem listom apostolskim. (Przedmowa do Listu do Hebrajczyków, 1522)

O liście Jakuba pisze:
… wbrew św. Pawłowi i całemu pozostałemu Pismu, nadaje wprost uczynkom moc usprawiedliwienia i mówi, że Abraham został usprawiedliwiony ze swoich uczynków,…
… To, co Chrystusa nie naucza, nie jest apostolskie; nawet gdyby nauczał tego św. Piotr albo św. Paweł. Natomiast to, co Chrystusa zwiastuje, jest apostolskie, nawet gdyby zwiastował to Judasz, Annasz, Piłat i Herod.
Lecz ten Jakub nic więcej nie robi, tylko popędza ku prawu i jego uczynkom i tak niedbale wrzuca jedno obok drugiego, że wydaje mi się, iż był to jakiś dobry i pobożny człowiek, który wziął kilka wypowiedzi uczniów apostołów i tak rzucił je na papier… Nazywa on prawo prawem wolności, chociaż św. Paweł nazywa je prawem niewoli, gniewu, śmierci i grzechu.
…Summa: chciał On odeprzeć tych; którzy zdali się na wiarę bez uczynku, a był w tej sprawie zbyt słaby pod względem umysłu, rozumienia i słów, toteż rozrywa Pismo i sprzeciwia się przez to Pawłowi i całemu Pismu. Chce osiągnąć przez głoszenie prawa to, co apostołowie osiągają przez pobudzanie do miłości. Dlatego nie chcę go mieć w swojej Biblii wśród właściwych głównych ksiąg, nie chcę jednak przez to nikomu bronić traktować go i cenić tak, jak ma ochotę,…
… jak ma więc tylko ten jeden, sam, mieć znaczenie wobec Pawła i całego pozostałego Pisma?(Przedmowa do Listów św. Jakuba i św. Judy, 1522)

O Apokalipsie Jana pisze:
… Widzę w tej księdze niejeden brak, tak że nie uznaję jej ani za apostolską, ani za prorocką…
W Starym Testamencie, a cóż dopiero w Nowym, nie ma i również żadnego proroka, który by przez cały czas posługiwał się widzeniami i obrazami, tak że traktuję to prawie na równi z Czwartą Księgą Ezdrasza i nie mogą znaleźć niczego, co by wskazywało, że jest to ułożone przez Ducha Świętego…
… a wystarczającą przyczyną, aby nie cenić jej wysoko, jest dla mnie to, że Chrystus nie jest w niej ani nauczany, ani poznawany.
(Przedmowa do Objawienia św. Jana, 1522)
Powyższe cytaty zostały zaczerpnięte z pozycji: Marcin Luter, “Przedmowy do ksiąg biblijnych”, Warszawa 1992, (str. 96-102)

Każdemu przysługuje prawo ukształtowania sobie własnego poglądu o tym, kto mówi tutaj o kanonie w kanonie, kto przypisuje sobie prawo oceny „czego Jezus nauczał”, kto wynosi swój rozum (albo swą pychę) ponad Pismo.

Odnośnie pytania o własną literaturę: objawienie zostało zakończone. Dlatego Biblia pozostaje jedyną literaturą będącą dla nas autorytetem. Nie postawiliśmy sobie za cel produkowania własnej literatury. Pierwszeństwo ma aktywne, samodzielne zajmowanie się Biblią każdego z nas.

III. D. Odn.: „Obraz wspólnoty”

„A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2,19)

Pan Kluge wymienił szereg kryteriów, do których chcielibyśmy się ustosunkować.
Niestety, umknęło mu najważniejsze kryterium: prawda i nauka.
Paweł nazywa wspólnotę Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy (1 Tm 3,15).

Z tego powodu pierwsze kryterium zawsze powinno dotyczyć nauki. Kto głosi niebiblijne nauki, nie buduje na podwalinie prawdy i z tego powodu nie może być we wspólnocie. Dlatego też dla Hymenajosa i Filetosa, którzy zaprzeczali zmartwychwstaniu ciała, nie było miejsca w Kościele (2 Tm 2,17.-18; 1 Tm 1,20). Spojrzenie na dzisiejsze kościoły pokazuje szerokie spektrum najprzeróżniejszych, często przeczących sobie nawzajem i przede wszystkim Biblii, nauk we wszystkich większych wyznaniach. Nie ma śladu jedności w nauce i zgodności z Pismem! Jakże te organizacje mogą być wspólnotami, tzn. podporą prawdy?

Gdy brakuje podstawy w prawdzie, niesie to za sobą również odpowiednie konsekwencje w życiu. Chrześcijańskie życie wspólnotowe jest możliwe tylko na bazie chrześcijańskiej nauki.

Wróćmy jednak do kryteriów, przytoczonych przez pana Kluge:

a) pojęcie „zaangażowany chrześcijanin” jest tautologią [4]. Kto nie jest gotowy starać się, nie jest „nie zaangażowanym chrześcijaninem”, lecz nie jest w ogóle chrześcijaninem. Wspólnota jest społecznością WSZYSTKICH chrześcijan. Każdy, kto naśladuje Jezusa, należy do wspólnoty, a każdy, kto Go nie naśladuje, nie należy do wspólnoty.

b) brak osób piastujących urzędy

Istota Kościoła Chrystusa nie jest oparta na hierarchicznej strukturze (jak to rzymsko-katolicka organizacja dogmatycznie zatwierdziła), ale na braterskiej wspólnocie:

Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. (Mt 23,8-10)

Jezus nie użył tutaj zwrotów czy tytułów: „Czcigodny”, „Kanonik”, „Eminencja”, „Ekscelencja” lub „Wasza Świątobliwość”. Gdyby ich użył, to tak zwani chrześcijańscy przywódcy wymyśliliby w swej próżności, z pewnością, jeszcze inne tytuły. Ale jednak odważono się nazwać „osobę urzędową” „Ojcem” (Pater) lub nawet „Ojcem Świętym”. Ci, którzy to czynią, wystarczająco długo studiowali teologię, by dowieść, że to właśnie było to, czego chciał Jezus, nieprawdaż?

Nie idąc za często odstraszającym przykładem katolickiej hierarchii, chcemy powrócić do biblijnej rzeczywistości braterskiej wspólnoty.

Braterska wspólnota nie oznacza, że wszyscy mają te same zadania. Są różnice w darach i w zadaniach (por. Rz 12; 1 Kor 12), zawsze zresztą na podłożu braterskich relacji. Społeczeństwo dwuklasowe, w którym wyróżnia się: osoby duchowne i świeckie, osoby sprawujące urzędy i zwykłych wierzących, 144000 z niebiańską nadzieją i wielki zastęp ludzi (u Świadków Jehowy) lub ochrzczonych w Duchu Świętym i ochrzczonych tylko wodą (u Zielonoświątkowców) – jest obce Biblii i przeczy miłości braterskiej. Biblia zna tylko dwie grupy, ale w innym sensie: wierzących i niewierzących, tych, którzy są wewnątrz i tych, którzy są na zewnątrz.

Jak w rodzinie starsze rodzeństwo troszczy się o młodsze, tak troszczą się też we wspólnocie starsi bracia o młodszych; jednak nie dlatego, aby ich od siebie uzależnić, lecz by ich prowadzić do jak największej samodzielności:

… dla przysposobienia świętych do wykonywania posługi, celem budowania Ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według pełni Chrystusa. [Chodzi o to], abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. (Ef 4,12-14)

Im więcej ktoś otrzymał od Boga, tym większa jest jego odpowiedzialność. Biblia zna różne określenia osób niosących odpowiedzialność (Np.: „starsi” [presbyteroi] w Dz 11,30; 14,23; 20,17…; „prorocy i nauczyciele” – Dz 13,1; „episkopoi” [przetłumaczenie tego słowa na język polski stwarza pewne trudności, bo na pewno nie chodzi tu o „biskupów” w rozumieniu katolików czy protestantów, ani też o dosłowne tłumaczenie „strażnik”, którego używają Świadkowie Jehowy, a które po polsku jest zabarwione negatywnie – chodzi tu o kogoś, kto „baczy na innych, troszczy się o innych”] – Dz 20,28; Flm 1,1; 1 Tm 3,2; Tt 1,7; „pasterze i nauczyciele” – Ef 4,11; „którzy wśród was pracują, którzy przewodzą wam i w Panu was napominają” – 1 Tes 5,12; „przełożeni” – Hbr 13,7.17).

Z tych różnych określeń, które są po części utożsamiane (Np.: presbyteros i episkopos w Dz 20 i Tt 1 – co jest świadectwem przeciwko katolickiemu rozróżnianiu między kapłanami i biskupami, którzy i tak nie mają nic wspólnego z biblijnymi prezbiterami i episkopami), można jasno rozpoznać, że w nowotestamentowych wspólnotach nie było ujednoliconej struktury. Konkretna struktura danej wspólnoty była zależna bardzo silnie od warunków, w jakich ta wspólnota żyła.

Ale wszystkim nowotestamentowym wspólnotom nie była znana struktura z monarchistycznym (tzn. jednowładczym) przywódcą. Jedyną głową Kościoła jest Chrystus.

Niestety, ta monarchistyczna struktura była już dosyć wcześnie (początek II wieku) propagowana przez Ignacego z Antiochii i odtąd stała się strukturą prawie wszystkich tak zwanych kościołów. Również reformacja nie odważyła się sięgnąć do czasów przed Ignacym, nawet jeśli w protestanckich wyznaniach hierarchiczna struktura nie ma w takim wymiarze zorganizowanego charakteru jak u katolików, gdzie uznanie hierarchicznej struktury z papieżem na czele warunkuje zbawienie. Jako przykład można tu przytoczyć bullę Unam Sanctam Bonifacego VIII (1302) oraz ustalenia I Soboru Watykańskiego dotyczące nieomylności papieża:

…Dlatego ten Kościół jeden jedyny ma jedno ciało i jedną głowę, nie dwie głowy jak dziwoląg. Ta głowa to właśnie Chrystus i Piotr, Jego następca, a także następca Piotra, według tego, co powiedział Pan do Piotra: „Paś owce moje” (J 21,17). Powiedział ogólnie „moje”, a nie konkretnie te lub owe, co pozwala rozumieć, że wszystkie Mu zostały powierzone. Jeśli zatem Grecy lub inni mówią, że nie zostali powierzeni Piotrowi i jego następcom, to muszą przyznać, iż sami nie są z owiec Chrystusa, ponieważ Pan mówi u św. Jana: „Jest jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10,16).
…Toteż oznajmiamy, twierdzimy, określamy i ogłaszamy, że posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia.
(Bulla Unam Sanctam (1302) – „Breviarium Fidei” – wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, Poznań 1989, str.62)

Dlatego trzymając się wiernie Tradycji otrzymanej od początku wiary chrześcijańskiej, ku chwale Boga, Zbawiciela naszego, ku podwyższeniu religii katolickiej i zbawieniu chrześcijańskich narodów, za zgodą świętego Soboru nauczamy i definiujemy jako dogmat objawiony przez Boga, że Biskup Rzymski, gdy mówi ex cathedra – tzn. gdy sprawując urząd pasterza i nauczyciela wszystkich wiernych, swą najwyższą apostolską władzą określa zobowiązującą cały Kościół naukę w sprawach wiary i moralności – dzięki opiece Bożej przyrzeczonej mu w osobie św. Piotra Apostoła posiada tę nieomylność, jaką Boski Zbawiciel chciał wyposażyć swój Kościół w definiowaniu nauki wiary i moralności. Toteż takie definicje są niezmienne same z siebie, a nie na mocy zgody Kościoła.
Jeśli zaś ktoś, co nie daj Boże, odważy się tej naszej definicji przeciwstawić, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych.

(1. Sobór Watykański, sesja IV, 1870 – Breviarium Fidei, Poznań 1989, str. 86)

Podczas gdy katolicy uznali jako warunek zbawienia nieposłuszeństwo słowom Jezusa z Mt 32,9, my trwamy w braterskiej wspólnocie, którą założył Jezus.

c) „codzienne spotkania”

Chronologicznie rzecz biorąc, nie było to tak, że najpierw przeczytaliśmy Dz 2,42-47 a potem zdecydowaliśmy, aby codziennie razem się spotykać. Chcieliśmy po prostu jak najczęściej i możliwie najintensywniej przebywać ze sobą. Potem poznaliśmy, że Boży Duch poprowadził nas do tego samego życia wspólnotowego, jakie prowadzili pierwsi chrześcijanie. W swojej mowie, podczas Zielonych Świątek, Piotr nie głosił przykazania kościelnego: „Będziesz spotykał się codziennie ze swoimi braćmi”. Chrześcijanie to czynili, ponieważ miłość Boża była rozlana w ich sercach przez Ducha Świętego (Rz 5,5), miłość braterska, o której Paweł pisze:

Nie jest rzeczą konieczną, abyśmy wam pisali o miłości braterskiej, albowiem Bóg was samych naucza, abyście się wzajemnie miłowali (1 Tes 4,9).

Kto ma Ducha Bożego, ten kocha braci i pragnie wspólnoty oraz dzielenia życia. Jeżeli takie życie zastąpione jest rytualnymi „nabożeństwami”, pokazuje to, że Duch Boży nie ma tam już prawa głosu.

Jesteśmy świadomi, że na przestrzeni wieków zdarzały się takie sytuacje, w których codzienna wspólnota była dla chrześcijan bardzo trudna lub w ogóle niemożliwa. Ale chrześcijanie chcieli w każdej sytuacji robić to, co najlepsze, ponieważ kierowali się wzajemną miłością. Nikt nie obawiał się, że będzie miał zbyt dużo wspólnoty. To miłość do Boga prowadziła braci do przebywania razem.

Cieszymy się, że żyjemy w takim czasie, w którym zewnętrzne warunki (czas pracy, środki komunikacji) bardzo ułatwiają codzienną wspólnotę. Tym łatwiej możemy wypełniać przykazanie z Hbr 3,13:

… lecz zachęcajcie się wzajemnie każdego dnia, póki trwa to, co „dziś” się zwie, aby żaden z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu.

Ponieważ Jezus wyzwolił nas do osobistej relacji z Bogiem i braćmi, jasne jest, że naszego życia wspólnotowego nie mogą określać rytuały, lecz osobista społeczność ze sobą nawzajem, w której każdy ma swój udział (por. 1 Kor 14,26). Rytuał staje się koniecznością wtedy, gdy umiera żywa relacja. Tam gdzie duchowe życie przestaje być rzeczywistością, „odgrywa” się je przez rytuały.
Codzienna wspólnota prowadzi do tego, że, duchowo patrząc, każdy dzień jest świętem. Każdego dnia doświadczamy wspólnoty z Bogiem i z braćmi. Chociażby już z tego powodu nie widzimy żadnej przyczyny, by obchodzić szczególne święta.
Ta praktyka odpowiada następującym fragmentom z Nowego Testamentu:

Rz 14,5: Jeden czyni różnicę między poszczególnymi dniami, drugi zaś uważa wszystkie za równe…

Chrześcijanie z Żydów, ogarnięci jeszcze wpływem prawa żydowskiego, przestrzegali żydowskich świąt; chrześcijanie, którzy już zrozumieli, że przez zbawcze dzieło Jezusa Prawo nie ma już wartości, nie czynili różnic między dniami. To obowiązuje nas też dzisiaj, ponieważ wiemy, że Prawo wypełniło się w Jezusie. Okres przejściowy między Starym a Nowym Testamentem dawno już przeminął. Dlatego też Paweł w Kol 2,16-17 pisze:

Niech więc nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta, czy nowiu, czy sabatu! Są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa.

Kto chce przestrzegać dni świątecznych, ten nie pojął jeszcze znaczenia zbawienia. Święta są przecież tylko cieniem przyszłych spraw. My wierzymy, że wieczna rzeczywistość w Chrystusie już nadeszła i przez to przeżywamy każdego dnia uroczystość Jego obecności we wspólnocie świętych.

Gal 4,9-11:… Teraz jednak, gdyście Boga poznali i, co więcej, Bóg was poznał, jakże możecie powracać do tych bezsilnych i nędznych żywiołów, pod których niewolę znowu chcecie się poddać? Zachowujecie dni, święta nowiu i lata! Obawiam się o was: czy się dla was nie trudziłem na próżno.

Również ten fragment pokazuje, że zachowywanie „dni, świąt nowiu, lat” jest powrotem do „bezsilnych i nędznych żywiołów”. Dokładne opisanie znaczenia owych „żywiołów” stanowiłoby osobne zagadnienie, który wykraczałoby poza ramy tego opracowania – jasne jest jednak, że Paweł widzi przestrzeganie żydowskich świąt przez chrześcijan jako zagrożenie dla ich zbawienia, ponieważ zaprzecza to chrześcijańskiej wolności.

Pierwsi chrześcijanie nie obchodzili „chrześcijańskich” świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Boże Narodzenie sięga swoimi korzeniami pogaństwa, a Wielkanoc jest również silnie przesiąknięta takimi zwyczajami. Święta te niosą z sobą zagrożenie poprzez to, iż jednorazowe wydarzenia wcielenia się Logosu oraz śmierci i zmartwychwstania Jezusa zostają zamienione na regularnie powtarzające się mity. Zmartwychwstanie Jezusa stało się symbolem ponownie budzącej się do życia przyrody, a Boże Narodzenie – świętem światła, które wcześniej było obchodzone jako święto niezwyciężonego boga słońca Sol Invictus. Pogaństwo powróciło pod płaszczykiem chrześcijaństwa.

W Chrystusie dni i pory roku straciły swoje znaczenie. Jednakże również w dzisiejszych czasach powinny być zachowywane socjalne prawa dotyczące regularnych dni odpoczynku. Dobrą rzeczą jest, że dzięki postępowi technicznemu, w wielu krajach dwa dni odpoczynku w tygodniu stały się regułą. Również w czasach ograniczania praw socjalnych w żadnym przypadku nie powinno się rezygnować z tego osiągnięcia. Rosnąca produktywność powinna właściwie prowadzić do dalszej redukcji czasu pracy.

W żadnym przypadku nie odrzucamy państwowo ustalonych świąt, raczej pochwalilibyśmy zwiększenie ich ilości (co dziś, niestety, jest utopią). Również dla nie-chrześcijan słusznym jest, by sobie uświadamiać, że praca nie jest celem życia. Społeczeństwo, którego głównym celem jest wzrost gospodarczy, zmierza nieuchronnie ku upadkowi.

Oczywiście cieszymy się z tego, gdy ustalone państwowo dni świąteczne stwarzają nam większą możliwość wspólnoty i kiedy na dłuższych weekendach możemy czasem spotkać braci, którzy mieszkają daleko od nas.

d) „Podział dóbr kultury duchowej i materialnej”

Dz 4,32: Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne.

Didache (wczesnochrześcijańskie pismo z I wieku) 4,8: Nie odwracaj się od potrzebującego, lecz dziel się wszystkim z bratem twoim, a nie mów, że jest to twoja własność, jeśli bowiem macie wspólny udział w nieśmiertelności, to tym bardziej powinniście go mieć w dobrach doczesnych.

Tak samo jak codzienna wspólnota, tak i dzielenie zarówno duchowych, jak i materialnych dóbr, jest następstwem miłości, którą Bóg włożył w nasze serca.

W dobrze funkcjonującej rodzinie, jej członkowie dzielą się ze sobą nawzajem. Nie „moje” lub „twoje” jest w centrum, lecz „nasze”. To, co jest możliwe w ziemskiej rodzinie, miałoby się nie udać w rodzinie Bożej?

Wśród niewierzących powiada się: „Gdzie chodzi o pieniądze, tam kończy się przyjaźń”. We wspólnocie mówi się: „Bracie, podzielę się z tobą”.

Wzajemne dzielenie się jest oczywiście możliwe przy założeniu, że jest to chrześcijańska wspólnota. Jeżeli komuś nie mogę ufać, to nie mogę mu też powierzyć swoich pieniędzy. Jeżeli wiem, że ktoś obchodzi się z moimi pieniędzmi tak samo starannie, jak ze swoimi, ponieważ są one nasze; jeżeli wiem, że nie jest on rozrzutnikiem, pijakiem, palaczem, który moje pieniądze wykorzysta dla swoich grzesznych celów, wtedy mogę się z nim dzielić.

Jako chrześcijanie wiemy, że wszystko otrzymaliśmy od Boga, aby to jak najlepiej dla Niego wykorzystać. Dlatego możemy się też dzielić. Chrześcijaństwo oznacza koniec egoizmu. Wspólnota dóbr jest istotnym wyrazem miłości.

To, jak wygląda wspólnota dóbr, zależy bardzo silnie od sytuacji danej wspólnoty. Im bardziej intensywne jest życie wspólnotowe, tym bardziej intensywna będzie też wspólnota dóbr.
W każdym przypadku wspólnota dóbr musi odbywać się na bazie dobrowolnego dawania (por. Dz 5,4).

Co powiedzieliby nasi krytycy, słysząc następujące słowa z naszych ust:

Czy w braterskiej wspólnocie należy posiadać coś swojego? – Jest to przeciwne świadectwu Dziejów o tych, którzy uwierzyli. Jest napisane: Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał. Dlatego, kto nazywa coś swoim, czyni siebie obcym dla Kościoła Bożego i dla miłości Pana, który pouczył nas, zarówno słowem, jak i czynem, że trzeba dawać za przyjaciół swoje życie, a nie tylko rzeczy zewnętrzne. (przypis tłumacza: rzeczy zewnętrzne: dobra materialne. Wyrzeczenie się posiadania dóbr – według Bazylego – obowiązuje nie tylko w braterskiej wspólnocie, było bowiem praktykowane w całym Kościele apostolskim.) (Św. Bazyli Wielki. Pisma Ascetyczne, Reguła krótsza 85, t.2, Kraków 1995, str. 276-277)

Ci, którzy na świecie posiadali jakieś dobra, niech dobrowolnie przekażą je na wspólną własność. (Św. Augustyn. Pisma Monastyczne, Reguła Św. Augustyna, Kraków 2002, str. 155)

Tę zwłaszcza wadę należy w klasztorze wykorzenić: Niech się nikt nie ośmiela cokolwiek dawać lub przyjmować bez pozwolenia opata, ani czegokolwiek posiadać na własność, choćby najmniejszej rzeczy, ani książki, ani tabliczek do pisania, ani rylca, niczego w ogóle. Mnisi nie mają przecież prawa rozporządzać samodzielnie nawet własnym ciałem i własną wolą, a wszystkiego, co niezbędne, oczekują od ojca klasztoru. Każdemu tylko to posiadać wolno, co mu opat sam dał lub na co mu pozwolił. Wszystko dla wszystkich powinno być wspólne i niechaj nikt niczego nie nazywa swoim ani za swoje nie uważa. Gdyby się okazało, że ktoś przywiązał się do tej szkaradnej wady, należy takiego brata raz i drugi upomnieć. Jeśli się zaś nie poprawi, podlega karze. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 33: Czy mnisi powinni posiadać coś na własność?)

Gdyby nawet właśni rodzice coś mu przysłali, niechaj nie waży się przyjąć, dopóki nie przedstawi sprawy opatowi. Opat zaś, jeśli poleci przyjąć, sam zadecyduje, komu rzecz tę należy przydzielić, a brat, któremu ją przysłano, niechaj się nie smuci, by nie dawać okazji diabłu. Kto by ośmielił się postąpić inaczej, poniesie karę przewidzianą w Regule. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 54: Czy mnich może otrzymywać listy lub cokolwiek innego?).

Wspólnota dóbr jest całkowita (Frere Roger, Reguły Taize, 7. wydanie 1974, str. 51 – tłum. wł.).

To, co „najdostojniejsze dzieci Kościoła” (tak H.U. von Balthasar nazywa założycieli zakonu) mogły zrealizować tylko dzięki przymusowi i pod groźbą kary, to jest we wspólnocie dziełem miłości, która daje na podstawie dobrowolnej decyzji.

Aby uniknąć nieporozumień, trzeba nadmienić, że odrzucamy wspólnotę dóbr w sensie absolutnym, jak to ukazują w/w reguły zakonne, jako zaprzeczającą godności człowieka.

Jest to po prostu hańbiące, by dawać odczuć człowiekowi zależność od tak zwanych duchowych przywódców również w drobnostkach życia codziennego (książka, rylec…). Biblijna koncepcja wspólnoty dóbr, do realizacji której również my dążymy, oparta jest na zasadzie prywatnej własności, gdzie każdy z własnej woli wnosi swój wkład dla dobra wspólnoty.

Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. (2 Kor 9,7)

Jest rzeczą normalną między chrześcijanami, że omawia się wspólnie osobiste problemy, wątpliwości, przewinienia. Jest to oparte na głębokim zaufaniu, które możemy mieć do siebie nawzajem w Jezusie. Oczywiście, pan Kluge musiał znowu to zinterpretować negatywnie, że jakoby przez to można celowo wpływać na poszczególne osoby.

Każdy człowiek stale ulega wpływom. Kto sądzi, że nie ulega wpływowi, ten pokazuje tylko swoje bezkrytyczne widzenie świata. Jasne jest, że my także wpływamy na siebie nawzajem, ale nie w tym sensie, w jakim nam się to zarzuca. Jesteśmy razem dlatego, aby poprzez zachęty i napomnienia umacniać się nawzajem w drodze do Boga.

Dzięki naszej wolności możemy określać, kto ma na nas wpływ. Nie ulegamy wpływowi ogłupiających środków masowego przekazu, ale świadomie, lecz nie bezkrytycznie, poddajemy się pozytywnemu wpływowi Bożemu poprzez częste czytanie Biblii i wspólnotę z braćmi. Braterska krytyka i napomnienia są zawsze jasne i otwarte. Natomiast stosowanie psychologicznych trików, dynamicznych efektów grupowych itd., przeczy godności człowieka, dlatego nie znajdzie się takich metod wśród chrześcijan.

Bracia, z którymi dzielimy nie tylko pewne akty kultu, lecz każdy dzień, których grzechy i słabości nie są nam obce, którzy nie szukają swoich korzyści, lecz chcą dawać, którzy są również gotowi przyjmować napomnienia, – są na pewno bardziej godni zaufania niż jacyś guru, czy duchowni, którzy nie są gotowi, tak jak Paweł „dać nie tylko naukę Bożą, lecz nadto dusze nasze” (1 Tes 2,8), lecz przez przywłaszczone sobie tytuły, utrzymują dystans wobec innych.

e) „wykluczenie grzeszników ze wspólnoty”

Słowa Jezusa na ten temat są całkiem jednoznaczne:

Gdy brat twój zgrzeszy <przeciw tobie>, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (Mt 18,15-18).

Również Paweł zajmuje w tej kwestii jednoznaczne stanowisko:

Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan; mianowicie, że ktoś żyje z żoną swego ojca. A wy unieśliście się pychą, zamiast z ubolewaniem żądać, by usunięto spośród was tego, który się dopuścił wspomnianego czynu.
Ja zaś … już potępiłem, …, sprawcę owego przestępstwa. … wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa.
Czyż nie wiecie, że odrobina kwasu całe ciasto zakwasza? Wyrzućcie więc stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, …
Tak przeto odprawiajmy święto nasze, nie przy użyciu starego kwasu, kwasu złości i przewrotności, lecz – przaśnego chleba czystości i prawdy…
Dlatego pisałem wam wówczas, byście nie przestawali z takim, który nazywając się bratem, w rzeczywistości jest rozpustnikiem, chciwcem, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą. Z takim nawet nie siadajcie wspólnie do posiłku…
Usuńcie złego spośród was samych. (z 1 Kor 5)

Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego – według tego, co mówi Bóg: Zamieszkam z nimi i będę chodził wśród nich, i będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem. Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co nieczyste, a Ja was przyjmę i będę wam Ojcem, a wy będziecie moimi synami i córkami – mówi Pan wszechmogący. Mając przeto takie obietnice, najmilsi, oczyśćmy się z wszelkich brudów ciała i ducha, dopełniając uświęcenia naszego w bojaźni Bożej. (2 Kor 6,14-7,1).

Wczesnokościelna praktyka przyjmowała te słowa poważnie, często były one nawet interpretowane zbyt surowo. Również u późniejszych autorów wielkich „kościołów” znajdujemy jasne wypowiedzi w tym kierunku, nawet jeśli nie uczynili oni nic, by je urzeczywistnić.

…Przez to wyznaczona jest bardzo jasna granica między kościołem, a społeczeństwem, która nie zezwala na płynne przejścia. Wyrazem tego wyraźnego podziału jest brak jakichkolwiek zahamowań ze strony Pawła, by rozróżnić między „wierzącymi” i „niewierzącymi”. Komu by w dzisiejszych czasach przyszło do głowy, żeby w swoim otoczeniu dokonywać podziału na poziomie językowym w takiże sposób. Paweł natomiast dokonuje tutaj zasadniczego podziału – na podstawie tego, co Nowe, co zaczęło się wraz z Chrystusem i Kościołem powstałym w świecie. I tak rozróżnia on nawet pomiędzy tymi „wewnątrz” (1 Kor 5,12) i tymi „na zewnątrz” (1 Kor 5,12n; 1 Tes 4,12). Paweł nigdy jednak nie rozróżnia między chrześcijanami, którzy tylko zewnętrznie przynależą do wspólnoty i praktykującymi wierzącymi. Być chrześcijaninem oraz przynależeć do widocznej, zgromadzającej się wspólnoty to dla niego jedno i to samo. Więcej jeszcze! Bycie chrześcijaninem wymaga, żeby otrzymane przez chrzest uświęcenie oraz moralne życie ochrzczonego, były nierozłączne. Jeśli między nimi powstaje zbyt głęboka przepaść, wówczas Paweł wymaga wyciągnięcia konsekwencji (jak to następuje w 1 Kor 5,9-11). To bardzo surowe zarządzenie – oddzielnie to rozpatrując – może sprawiać nawet wrażenie, jakoby Paweł w ogóle nie kierował się chrześcijańskim miłosierdziem wobec osoby dopuszczającej się winy. Zarządzenie to wyraża w dobitny sposób biblijną zasadę, którą można nazwać świętością kościoła. Kościół nie jest jedynie uświęcony przez czyn zbawczy Jezusa, musi on urzeczywistniać to uświęcenie, żyjąc w odpowiedni sposób. Jeśli zaś nie będzie tego robić, wówczas upodobni się do świata. Paweł nie ma żadnych wewnętrznych oporów, by odnieść do wspólnoty w Koryncie formułę prawa, która miała stać na straży świętości starotestamentowego Narodu Bożego: „Usuniesz zło spośród siebie” (por. Pwt. 17,7; 1 Kor 5,13). Również tutaj widoczne jest ostre przeciwstawienie Kościoła i świata.
(Gerhard Lohfink, Wie hat Jesus Gemeinde gewollt?, Freiburg im Breisgau 1982, str. 149-150; tłum. wł.)

Gmina wezwana jest do zawiadywania urzędem kluczy, … ; sam Bóg ma teraz wydać wyrok na grzesznika. Jeśli odbędzie szczerą pokutę oraz wyzna publicznie swój grzech, otrzyma odpuszczenie wszystkich grzechów w imię Boga (por. 2 Kor 2,6n), jeżeli jednak trwać będzie w swoim grzechu, to gmina będzie musiała mu w imieniu Boga zatrzymać jego grzech. Oznacza to wszakże wykluczenie ze wszystkich wspólnot gminy: „nich ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17)…. Wykluczenie z gminy potwierdza jednak jedynie zaistniały już fakt, to bowiem nieskłonny do pokuty grzesznik „sam na siebie wydaje wyrok” (Tt 3,11). Nie gmina wydaje na niego wyrok, on sam wydał go na siebie. Owo całkowite wykluczenie określa Paweł jako „wydanie szatanowi” (1 Kor 5,5; 1 Tm 1,20). Winnego oddaje się z powrotem światu, w którym panuje szatan i czyha śmierć…. Winny zostaje usunięty ze wspólnoty Ciała Chrystusa, ponieważ sam ją opuścił. Nie przysługują mu już żadne prawa do gminy. Jednakże jeszcze i ten ostatni środek służyć ma wyłącznie zbawieniu brata, którego dosięgnął „ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa” (1 Kor 5,5), „ażeby się oduczyli bluźnić (1 Tm 1,20). Powrót do gminy bądź osiągnięcie zbawienia to powód nakładania rygorów przez wspólnotę. Jest ono działaniem pedagogicznym. I tak, jak nie ulega wątpliwości, że orzeczenie gminy trwa w wieczności, gdy brat nie podejmuje pokuty, tak wyrok pozbawiający grzesznika zbawienia jest jedynie ostatnią z możliwych propozycji uczestnictwa we wspólnocie Kościoła i zbawienia.
W ten sposób probierzem uświęcenia gminy staje się jej postępowanie, godne Ewangelii. Przynosi ono owoc ducha i trwa w ryzach słowa. Jest gminą tych, których uświęceniem jest sam Chrystus (1 Kor 1,30) i którzy zmierzają ku paruzji.”
(Dietrich Bonhoeffer, Naśladowanie, Poznań 1997; str. 218-220)

W końcu dyscyplina we wspólnocie (to znaczy gotowość, aby napominać grzeszących braci, a w przypadku braku gotowości do zmiany, aby się od nich oddzielić) jest kwestią miłości i tożsamości wspólnoty. Miłość nie patrzy na grzesznika bezczynnie, ale wskazuje grzesznikowi na duchowe niebezpieczeństwo, w którym się on znajduje. Miłość nie będzie biernie patrzeć, jak człowiek duchowo umiera. Celem wykluczenia jest ostatecznie: „aby jego duch był zbawiony”, nawet jeżeli nie mamy żadnej gwarancji, że grzesznik się nawróci.

Jeżeli ktoś, mimo intensywnych napomnień i zachęt, trwa w grzechu, sprzeciwia się uświęceniu, to nie ma dla niego miejsca we wspólnocie uświęconych przez Boga. Może konfrontacja ze światem będzie mogła mu jeszcze pomóc i pokazać, co stracił przez swoje grzechy. Może to „wydanie szatanowi” (co nie oznacza, że szatan ma jakąś szczególną moc, by męczyć grzesznika, ale że ktoś nie jest we wspólnocie, lecz w świecie, w którym według słów Jezusa, szatan jest władcą (J 14,30)) doprowadzi do „zatracenia ciała”, to znaczy do porzucenia grzesznej, przeciwnej Bogu postawy.

Inna rzecz, o którą tu też chodzi, to tożsamość wspólnoty. Jeżeli wspólnota zbawionych ma w swoich szeregach również takich, którzy przeciwstawiają się zbawczemu dziełu Jezusa i dla których grzech jest ważniejszy niż naśladowanie Jezusa, to przestaje ona być wspólnotą.

Oczywiście jest dla nas jasne, że nigdy nie było i nie będzie bezgrzesznej wspólnoty. Wyznawanie grzechów nie jest dla nas „werbalnym przyznaniem”, ale wyrazem walki z grzechem.

Jan Apostoł, w swoim pierwszym liście, podkreśla z jednej strony, że chrześcijanin nie grzeszy (1 J 3,3-10), z drugiej strony pisze, iż każdy, kto mówi, że nie zgrzeszył, czyni z Boga kłamcę (1 J 1,8-10). Te dwie wypowiedzi nie są sprzeczne ze sobą. W trzecim rozdziale Jan mówi zasadniczo o życiu zbawionego, który ma zupełnie nową postawę do grzechu i nie czyni już wielu rzeczy, które piętnowały jego stare życie. Życie chrześcijanina jest życiem w wolności i w zwycięstwie nad grzechem. Ale właśnie wtedy, gdy ktoś stara się żyć w uświęceniu, o wiele wyraźniej będzie zauważał, jak wiele rzeczy nie jest jeszcze w porządku, jak wiele grzechów, mimo wszystko, jest jeszcze w jego życiu. …wszyscy bowiem często upadamy (Jk 3,2).

Kto podporządkowuje swoje życie Jezusowi i dzieli je ze swoimi braćmi, ma oczywiście mniej do czynienia z innymi ludźmi. Jezus stawiał to swoim uczniom jako podstawowe wymaganie, aby w porównaniu z relacją do Niego, wszystkie inne relacje zeszły na dalszy plan.

Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego, i matki, i żony, i dzieci, i braci, i sióstr, a nawet i życia swego, nie może być uczniem moim. (Łk 14,26).

Dla Jezusa duchowe pokrewieństwo stało wyżej niż to naturalne:

I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: „Oto matka moja i bracia moi. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką. (Mt 12,49-50).

Życie możemy dzielić tylko z tymi, którzy naśladują tego samego Pana. Ale takiego zobowiązania się do zerwania wszelkich więzów rodzinnych, jakie pojawia się w katolickich zakonach, nie ma w Bożej wspólnocie.

Posłużmy się tu znowu cytatem:

„Dlatego w ogóle nie należy pozwalać krewnym ani gościom rozmawiać z braćmi, chyba że jesteśmy przekonani, iż będą prowadzić rozmowy ku zbudowaniu i doskonaleniu duszy.”
(Św. Bazyli Wielki. Pisma Ascetyczne, Reguła dłuższa nr 32, t.2, Kraków 1995, str. 134)

Co powiedziałby pan Kluge, gdybyśmy sformułowali coś w tym rodzaju? Kontrola środowiska? Kontrola informacji? Typowa oznaka sekty! A przecież Bazyli czczony jest przez swój „kościół” jako święty.

We wspólnocie Jezusa są tylko aktywni członkowie. Dlatego czysto formalne członkostwo w kościele Jezusa jest niedorzecznością. Życie wspólnotowe i anonimowość przeczą sobie jak woda i ogień. Dlatego niemożliwe jest, aby „kościoły”, w których przeważająca większość członków nie akceptuje nawet własnych prawd wiary, nazywać kościołami. Jeżeli życie wspólnoty zastąpione jest formalizmem, pokazuje to jasno, że nie działa tu Duch Boży.

Nie zarzucamy „organizacjom kościelnym” chrztu niemowląt, lecz to, że dzieci nie są ochrzczone we wspólnotę braci i sióstr, w której będą wychowane do chrześcijańskiego życia. Nie chodzi o rozstrzygnięcie kwestii czy chrzcić niemowlęta czy dorosłych, lecz czy chrzest jest dokonywany we wspólnocie wierzących czy w formalistycznej organizacji.

Podatek kościelny jest dla chrześcijan czymś absolutnie nie do pomyślenia. Z moimi braćmi dzielę i tak wszystko, co mam – na podstawie wolnej relacji miłości. Zobowiązywanie kogoś do datków przez państwowy obowiązek, jest odrzuceniem podstawowego kryterium bycia Bożą wspólnotą. Jeżeli jakieś dzieło jest od Boga, to wierzący stoją za tym i dają więcej niż to konieczne, bez przymusu. Datki z przymusu są brakiem zaufania wobec Boga i wierzących, a właściwie przyznaniem się do swej własnej niewiary.

Gdy Kluge pisze o naszych stosunkach do osób spoza grupy, waha się w swej terminologii między „innowiercami” a „chrześcijanami spoza Grupy”.

Z innowiercami, a więc niechrześcijanami, wspólna modlitwa nie jest możliwa, ponieważ musi być przecież jasne, że modlimy się do tego samego Boga. Ta zasada była w pierwszych wiekach oczywista. Z ludźmi, którzy szczerze szukają Boga, modlimy się chętnie. Również z chrześcijanami „spoza Grupy” wspólna modlitwa jest samo przez się zrozumiała. Zawsze bardzo się cieszymy, kiedy spotykamy chrześcijan, którzy niezależnie od naszej wspólnoty znaleźli Jezusa i cieszymy się głęboko z jedności z nimi.

Znakiem chrześcijaństwa dla innych jest nie „nasza grupa”, ale wzajemna miłość, którą Bóg wlał w serca wszystkich swoich dzieci. Kiedy poznajemy chrześcijan to oczywistym i naturalnym jest, że chcemy wspólnie starać się o jedność i ją znaleźć. Jednak niedopuszczalne jest piętnowanie braci w wierze jako sekciarzy, co czyni pan Kluge, który niejako uważa nas za chrześcijan, a jednak z drugiej strony, określa sektą. Przy czym należy zaznaczyć, że nie podjął on nigdy najmniejszej próby dojścia z nami do jedności.

Nie uważamy się za wspólnotę elitarną. Pośród chrześcijan nie ma prawa powstać podział na elitę i normalnych członków. Każdy jest święty i każdy stara się o wzrost w wierze. Naszym celem nie jest wywyższanie się, lecz pokorna służba. Nie mamy prawa być pyszni z tego, co sami tylko otrzymaliśmy.

Nie jesteśmy jednak gotowi z powodu pozornej pokory zrezygnować ze stwierdzenia, że chrześcijaństwo jako jedyne posiada prawdę. Przekonanie, że tylko chrześcijaństwo jest prawdą (co siłą rzeczy oznacza, że wszystkie inne drogi są fałszywe) nie jest wyniosłością. Takie było też przekonanie Jezusa (J 14,6) i apostołów (Dz 4,12). Tego przekonania i my chcemy się mocno trzymać. Sami doświadczyliśmy tego, że Bóg powołał nas z ciemności do światła, z kłamstwa do prawdy. Teraz możemy wołać innych, aby uczynili ten sam krok nie dlatego, że sami sobie wydajemy się dobrzy, lecz dlatego, że wiemy, iż Jezus jest jedyną drogą do Boga. Pragniemy dzielić się z innymi tym darem, który otrzymaliśmy od Boga.

Nie jesteśmy gnostykami, którzy postrzegają ludzi jako „istoty uwięzione w materii”, ponieważ materia jest również częścią Bożego stworzenia. Nie myślimy też, że osiągnęliśmy szczególnie wysoki religijny i moralny poziom. Cóż to za świat, który to, co normalne przedstawia już jako zbyt wysoki poziom! Nie chodzi o to, czy się coś „osiągnie” czy nie; jako chrześcijanie żyjemy z Bożej siły i doświadczamy, iż Jego przykazania nie są ciężkie.

Albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu jego przykazań, a przykazania jego nie są ciężkie. (1 J 5,3)

Odnośnie Dz 2, 42- 46: Nie chodzi nam o formalne kopiowanie konkretnego, uwarunkowanego ówczesnymi warunkami, modelu wspólnoty ani też tego nie czynimy. Jednak z Dz 2 wyraźnie widać, jak Boży Duch napełnił młodych chrześcijan miłością do Boga i do siebie nawzajem. Ona to stanowi trwałą podstawę wspólnoty chrześcijańskiej, niezależnie od warunków czasowych w jakich chrześcijanie żyją. Ta sama miłość, która prowadziła chrześcijan do codziennej wspólnoty oraz dzielenia dóbr materialnych, prowadzi także nas, nawet jeśli jej urzeczywistnienie w dzisiejszych czasach wygląda trochę inaczej niż w Jerozolimie w roku 30 lub w Efezie w roku 55. Nie zawsze i nie wszędzie codzienna wspólnota była tak łatwa jak w naszych czasach. Chrześcijanie czynili wszystko, co mogli, lecz warunki nie zawsze pozwalały na codzienne spotkania. W naszych czasach natomiast pozwalają, co z wdzięcznością przyjmujemy jako dar, nie patrząc na to z punktu widzenia wysoko- albo niskowartościowego modelu wspólnoty.

Jezus powołał nas do świętego życia. Stąd rzeczą oczywistą jest, że wspólnota oczekuje od swoich członków wysokiego moralnie poziomu życia. Taka jest nauka Biblii (Np.: Flp 2,14-15: Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście się stali bez zarzutu i bez winy, jako nieskazitelne dzieci Boże pośród narodu zepsutego i przewrotnego. Pośród niego jawicie się jako źródła światła w świecie…) oraz tradycja wczesnego kościoła (Np.: Atenagoras, Prośba za chrześcijanami: …wiecie więc, że najmniejszej nawet myśli o grzechu nie dopuszczają do siebie ludzie, dla których normą życia jest Bóg: pragniemy przecież, aby każdy z nas był w obliczu Boga człowiekiem nienagannym i bez zarzutu. w: Stanisław Kalinkowski „Prośba za chrześcijanami. O zmartwychwstaniu umarłych. Atenagoras z Aten”, Warszawa 1985, str.29)

Nie jest jasne czy Kluge chce nas tu pochwalić, czy też dążenie do moralnego życia rozumie on jako cechę sekty (Brak dążenia do moralności stanowi z kolei pewny dowód na to, że dana organizacja nie jest już kościołem). Zakładamy to lepsze, i korygując, nadmieniamy, że wyrażenia „fałszywe świadectwo” z reguły nie używamy na określenie swobodnego stylu życia.

————————-

4. tautologia – wypowiedź, w której występuje określenie nie wnoszące nic nowego w stosunku do tego, co jest przez nie określone

III. C. Odn.: „Światopogląd”

„Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał” (J 1,10)

Termin „świat” używany jest w Biblii w różnych znaczeniach. Świat, jako dobry twór Boga, nie ma w sobie niczego bezbożnego (sprzecznego z Boskimi zasadami). Jest Bożym darem, który przyjmujemy z wdzięcznością, i który prowadzi do wychwalania Boga za Jego wspaniałe stworzenie. Dlatego cieszymy się tym, co piękne, i z czym wielokroć możemy się zetknąć, czy będzie to wiosenny kwiat, czy skalisty wąwóz, zachód słońca, czy gwiaździsta noc … stanowczo odrzucamy gnostycką ideę złego stworzenia.

W Nowym Testamencie pojęcie „świat” używane jest także w znaczeniu negatywnym. Służy ono oznaczeniu ludzi, którzy przez swoją wolną, samodzielną decyzję przeciwstawili się Bogu. Od takiego „świata” chrześcijanin może się jedynie odgraniczyć. Jako uczniowie Jezusa nie jesteśmy z „tego świata”, tak jak i Jezus nie jest z tego świata (J 17,14.16) .

Dlatego obowiązuje nas 1 J 2,15-17:

Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

Żyjemy na tym świecie, na który posłał nas Jezus. Mimo to nie izolujemy się od niego (J 17,18). Całkowicie obca jest nam ucieczka przed światem, która znana jest z życia wielu tak zwanych „świętych” z różnych wieków. Nie kryjemy się przed światem ani na pustyni, ani za grubymi murami zakonów. Nikt z nas nie zaakceptowałby nakazu milczenia, jak robią to Trapiści, czy też nie wszedłby na słup, jak to czynili „święci” słupnicy.

Jezus powołał swoich uczniów, by byli światłem świata, miastem na górze (Mt 5,14-16). Właśnie poprzez to, że nie dopasowujemy się do reguł tego świata (Rz 12,2), możemy być światłem i prowadzić ludzi do życia, które chwali Boga dobrymi czynami.

Żyjemy na tym świecie, większość z nas pracuje, a nasze obowiązki zawodowe staramy się wykonywać jak najlepiej. Zawód nie jest jednak naszym powołaniem. Polega ono bowiem na oddaniu się Bogu.

Cały zaś świat leży w mocy złego – pisze Jan (1 J 5,19). Nie oznacza to, że powinniśmy unikać brania naszej odpowiedzialności za świat. Nasze zaangażowanie polityczne jest jednak mocno ograniczone, z jednej strony dlatego, że nie jest to naszym głównym zadaniem, a z drugiej dlatego, że wszystkie stronnictwa polityczne reprezentują poglądy tak dalekie od wszelkich, podstawowych nawet, ludzkich zasad moralnych, że ścisła współpraca z nimi jest niemożliwa.

Wiele byłoby do zrobienia w świecie, w którym prawo do mordowania dzieci w łonie matki uważa się za prawo człowieka; w świecie, który mówi o sprawiedliwości i wyzyskuje biednych; w świecie, który pod hasłem zrównoważenia budżetu dokonuje ciągłego pogorszenia sytuacji socjalnej, a bogatych wspiera (szczególnie przez tak zwane „chrześcijańskie” partie); w świecie, który zachwyca się humanitaryzmem i gościnnością dla cudzoziemców, a jednocześnie wydaje ustawy, które pozbawionych praw uchodźców, wydają w ręce żądnych pieniędzy przemytników, a często prowadzą także i do śmierci; krótko mówiąc: w świecie, który nauczył się maskować pięknymi słowami najskrajniejsze okrucieństwa.

Nie przemilczamy tej niesprawiedliwości. Bóg jednak powołał uczniów Jezusa, by przekazywali światu rzecz najlepszą: Ewangelię, życie wieczne w naśladowaniu Jezusa. Gdy ludzie naśladują Jezusa, urzeczywistnia się Boża wola wobec tego świata: wspólne życie w miłości i sprawiedliwości, bez ksenofobii [3] i we wzajemnym zaufaniu. Cieszymy się, że mimo wszystkich naszych grzechów możemy doświadczać w naszej wspólnocie tego Bożego działania.

Świat nie jest czarnym, ale tym bardziej korzystnym tłem dla naszych promiennych koncepcji, jak pisze pan Kluge. Boże światło nie potrzebuje cienia, by było widać, że jest światłem. Dobro jest dobrem, bo jest dobre niezależnie od zła. Tylko zło ciągle musi podawać się za dobro, bo samo w sobie by się nie ostało.

Słusznie podaje Kluge, że uważamy się za wywołanych z tego świata (WPL niewłaściwie tłumaczy jako „wyszukani”). Tak jest z każdym chrześcijaninem. Jesteśmy powołanymi świętymi (Rz 1,7; 1 Kor 1,2) na tym świecie, ale nie jesteśmy ze świata (J 17,11.16). Kto uważa, że nie został wywołany z tego świata, ten sam przyznaje, że nie jest uczniem Jezusa, że nie jest chrześcijaninem.

To, że „negatywne zjawiska na świecie są spowodowane grzechem” nie jest jedynie naszym poglądem, ale również apostoła Pawła:

Rz 5,12: Dlatego też jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich, ponieważ wszyscy zgrzeszyli…

Wystrzegamy się zbyt prymitywnych wyobrażeń. (Tygrysy szablastozębne nie były wegetarianami. W świecie zwierząt od samego początku istniała śmierć biologiczna, na długo przed pierwszym grzechem). Wiemy jednak, że pierwszy grzech spowodował istotny przełom w relacji między Bogiem i człowiekiem oraz, że po upadku w grzech, człowiek znajduje się w gorszej sytuacji wyjściowej niż wcześniej, że często czynić zło przychodzi nam łatwiej niż dobro. Odrzucamy jednak wiarę w istnienie grzechu pierworodnego, ponieważ uznaje ona, że tym negatywnym skutkiem jest grzech. Naukę tę, głoszoną z różnym nasileniem przez prawie całą tradycję od czasów Augustyna, odrzucamy jako niebiblijną i bezbożną.

Wszelkie rozmyślania o świecie bez grzechu mają charakter spekulacji. Myślimy jednak, że Bóg w swojej łasce uchroniłby człowieka (przed upadkiem w grzech) od chorób i upośledzeń. Nie jesteśmy pierwszymi, którzy tak myślą. Również inni są o tym przekonani: Ponieważ na świecie panuje grzech, występują też choroby, a śmierć ukazuje istotę grzechu (Lexikon fur Theologie und Kirche, 6. Band 1977, Sp. 428 – tłum. wł.).

Odnośnie skierowanej przeciw nam krytyki w piśmie pana Kluge, że również kalectwo i upośledzenie psychiczne uważane są za karę boską:
Musimy być bardzo ostrożni, mówiąc o związku między konkretnym grzechem a konkretną chorobą. Księga Hioba uczy nas, że nie można automatycznie łączyć każdej choroby z grzechem.

Również słowa Jezusa w J 9,3 są wyraźne: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże. Jezus mówi tutaj co prawda o jednej sytuacji, pokazuje przez nią jednak, że sposób myślenia, widoczny w pytaniu uczniów, jest błędny.

W wielu przypadkach istnieje oczywisty związek między grzechem i chorobą, wynikający po prostu z istoty danego grzechu. Palacz nie powinien się zbytnio dziwić, że jest chory na raka płuc. „Zdrowotne” skutki spożywania alkoholu i narkotyków też są już od dawna znane.

W 1 Kor 11,30 Paweł określił choroby i zgony jako następstwa grzechu. Nie chodzi jednak o to, że poszczególni chorzy byli najgorszymi grzesznikami. Cała wspólnota, poprzez grzechy niektórych, stoczyła się na poziom, który był bardzo zbliżony do norm panujących w świecie, tak iż Bóg nie mógł uchronić ich od wielu niebezpieczeństw. Chorobami dotknięci zostali najbardziej na nie podatni, a nie najgorsi grzesznicy. Wydaje się natomiast, że człowiekowi żyjącemu w kazirodztwie (opisanemu w 1 Kor 5) nic szczególnego się nie przytrafiło.

Odrzucamy również objaśnienie 1 Kor 5,5 twierdzące, że zatracenie ciała to poniesienie szkód na ciele przez chorobę lub nawet śmierć. Rozumiemy ten fragment tak, że to zmysłowa postawa, grzech wykluczonego, ma ulec zatraceniu.

W Biblii niekiedy choroby, a nawet śmierć, przedstawione są jako kara (Dz 13,11; 5,1-11). Fragmenty te jednak należą do wyjątków.

W tym kontekście należy też zauważyć, że ponadprzeciętna ilość naszych braci i sióstr pracuje zawodowo w służbie chorym i upośledzonym.

Nie chcemy zamykać naszych oczu na to, co pozytywnego istnieje poza naszą wspólnotą. Obserwacja tego, jak często dobro łączone jest ze złem, jest bolesna. Z całkowitym zdecydowaniem odrzucamy jednak protestancką naukę o całkowitym zepsuciu człowieka po pierwszym grzechu, tak jakby człowiek bez Boga nie był w stanie zrobić czegokolwiek dobrego.

Odnośnie poruszonego punktu – krytycznego nastawienia do własnej nauki i poszukiwań -jesteśmy świadomi własnych niedostatków. Wiemy, że wielu posiada o wiele głębszą wiedzę niż my i wdzięczni jesteśmy za możliwości uczenia się od innych. Pragniemy chronić się od wszelkich przejawów zawężenia pola widzenia do własnego tylko podwórka. Z drugiej jednak strony, osoby przewyższające nas wiedzą często popełniają w swoim rozumowaniu całkiem podstawowe błędy, które nawet prości ludzie potrafią spostrzec.

Musimy jasno rozróżnić między naukami podstawowymi, których w żadnym wypadku nie można podważyć, a zagadnieniami szczegółowymi, co do których często nie mamy jeszcze jasnego poznania. Poprzez intensywne zajmowanie się Biblią możemy uczyć się coraz więcej i dostrzegać błędy także w naszym własnym rozumowaniu. Oczekujemy od innych otwartości na naszą krytykę i dlatego sami też nie chcemy być zamknięci na argumenty innych.

Odnośnie „rewizji” pojęć to Kluge przyznaje, że przytoczony przez niego przykład dotyczy pojedynczej sytuacji, która nam jednak nie jest znana. Również my rozumiemy słowo „nieludzki” jako negatywne. Istnieją jednakże różnice w znaczeniu słowa „nieludzki”.

Nie jest to nieludzkie, gdy ktoś kierując się własnym sumieniem i tym, co rozumie jako Bożą wolę, przedkłada wspólnotę z braćmi w Bogu ponad wspólnotę z własną rodziną.

Nieludzkie jest za to, gdy rodzice usypiają własne dzieci truciznami, uprowadzają je, przetrzymują w mieszkaniu, przykuwają do kaloryfera, odbierają dokumenty, bezprawnie ubezwłasnowolniają, przetrzymują miesiącami wbrew woli danej osoby w klasztorze… Wszystkie te rzeczy spotkały niektórych naszych braci i siostry w XX wieku. O innych przestępstwach wobec chrześcijan czynionych w imię Chrystusa można poczytać w książkach do historii.

Tolerancja jest ważnym fundamentem każdego ludzkiego społeczeństwa. To cnota, której drogą nie idą właśnie nasi wrogowie w obchodzeniu się z nami. Przetrwanie i rozwój wspólnoty wymaga w pewnym stopniu tolerancji, czyli niesienia innych (łac. tolerare – znosić <kogoś>, wytrzymywać, często w powiązaniu z cierpliwością) (K. Hörmann, Lexikon der christlichen Moral, 1969, S. 1221 – tłum. wł.).

Tolerancja oznacza, że każdy ma prawo myśleć i wierzyć, jak mu się podoba. Tolerancja nie oznacza jednak, że wszystko uznaje się za właściwe. Prawda jest tylko jedna. Prawdę tę trzeba jednak zrozumieć i przyjąć w wolności. Katolicka zasada, że jedynie prawda, a nie błędy mają rację bytu (K. Hörmann, S. 1221), pozbawiła niezliczone rzesze ludzi wolności, ojczyzny, zdrowia lub życia. Prawda nie potrzebuje, by ją głosić i bronić przemocą. Kto stosuje przemoc, właśnie tak, jak to wielokrotnie czyniły wielkie „kościoły”, pokazuje, że nie ma prawdy. Prawda mówi sama za siebie i nie musi obawiać się konkurencji w postaci herezji lub niby-prawdy.

Na świecie powinna być tolerancja. Każdy ma prawo myśleć i wierzyć, jak chce. Kto jednak nazywa siebie chrześcijaninem, ten zdecydował się przestrzegać nauki Chrystusa. Jeśli chce wierzyć inaczej, to jest to jego wolny wybór, lecz wtedy niech nie nazywa tego chrześcijaństwem. Wspólnota Boża nie jest stowarzyszeniem, zrzeszającym ludzi wszelkiego pokroju, lecz filarem i podporą prawdy (1 Tm 3,15). Dlatego nie ma w niej miejsca na herezje. Mimo to każdemu heretykowi przysługują jego wszelkie prawa obywatelskie.

Należy też wyraźnie odróżnić pomyłkę od błędnej nauki (herezji). Kto błądzi, nie zdając sobie z tego sprawy, ten jest otwarty na argumenty i cieszy się, gdy może wyjść z błędu. Potrzeba wówczas także wiele cierpliwości, by umocnić się wzajemnie w poznanej prawdzie. Kto jednak świadomie przeciwstawia się nauce apostołów, nie może być tolerowany we wspólnocie – przy zachowaniu całego szacunku dla niego jako człowieka.

Każdy chrześcijanin doświadczył wielkiej cierpliwości Bożej i stale jej doświadcza. Jesteśmy wezwani do tego, by w cierpliwość nieść siebie nawzajem. Z drugiej jednak strony musimy być także świadomi konieczności odpowiedzi na wołanie Jezusa. Nie można odkładać nawrócenia na później. W jakimś momencie jest już „za późno”, nawet jeśli wielu nie chce tego przyznać.

Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych… (Hbr 3,7-8; należy przeczytać w szerszym kontekście)

Kto stale odrzuca Boże wołanie, zatwardza się poprzez to w takim stopniu, że pewnego dnia już nie może się zmienić.

Oczekiwanie, że wkrótce nastąpi koniec świata, nigdy nie było naszym poglądem we wspólnocie. Wręcz przeciwnie, była to jedna z pierwszych kwestii spornych w naszych kontaktach z ugrupowaniami fundamentalistycznymi i wolnymi „kościołami”. Zdecydowanie odrzucamy ten egocentryczny pogląd („nasze czasy są czymś wyjątkowym”). Pozostaje zagadką, jakie wypowiedzi braci mogły zostać tak źle zinterpretowane, a może Kluge chciał nas tylko zaszufladkować i dopiero później zauważył, że ta etykietka do nas nie pasuje?

Chcemy raczej pomóc ludziom wyswobodzić się z urojenia rychłego końca świata, dlatego wielokrotnie wnikliwie zajmowaliśmy się tą kwestią. Ponieważ jednak Kluge wycofał zarzut jakobyśmy oczekiwali rychłego końca, nie ma potrzeby, by w tym miejscu szczegółowo zajmować się tą sprawą.

————————-

3. ksenofobia – niechętny, wrogi stosunek do cudzoziemców i cudzoziemszczyzny

III. Ekskurs: Rozumienie zbawienia

„Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni.” (J 8,36)

Szkoda, że pan Kluge, tak złożony temat jak rozumienie zbawienia, opisał bardzo pobieżnie i niejasno.

To prawda, że odrzucamy teorię zadośćuczynienia zastępczego (satysfakcji) Anzelma z Canterbury (1033-1109), która wywarła ogromny wpływ na rozumienie zbawienia w wielkich kościołach.

Reprezentowany przez nią typ myślenia można przedstawić w postaci następujących stwierdzeń podstawowych (http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TD/mistrzowie/sw_anze.html, 2007):

1. Grzech człowieka stanowi obrazę Boga i naruszenie ustanowionej przez Niego sprawiedliwości.

2. Człowiek nie może być zbawiony, jeśli sprawiedliwość nie zostanie przewrócona przez odpowiednie zadośćuczynienie.

3. Ponieważ obrażony został Bóg, konieczne jest zadośćuczynienie nieskończone, do którego człowiek sam nie jest zdolny (zaznaczmy, że chodzi tu o zadośćuczynienie Bogu, a nie szatanowi, jak utrzymywała pewna linia w myśli wczesnośredniowiecznej)

4. Zadośćuczynienia takiego dokonuje przez ofiarę swojego życia złożoną na krzyżu Syn Boży, który stał się człowiekiem.

5. Ponieważ jest On Synem Bożym, Jego zadośćuczynienie jest odpowiednie i nieskończone; ponieważ jest człowiekiem, składa je w imieniu i w zastępstwie wszystkich ludzi.

Ta teoria kształtowała teologię do XIX, XX wieku, ale obecnie jest uznana za „bardzo sporną” (za niemieckim wydawnictwem „Leksykon teologii i kościoła”). Z jednej strony opis grzechu jako „obrazy” Bożej jest nader niewystarczający. Oczywiście każdy grzech jest skierowany bezpośrednio przeciwko Bogu, jednakże nie jesteśmy w stanie przez nasze grzechy wyrządzić Bogu szkody. Nasze grzechy niszczą relację między nami a Bogiem, ale zmiana postawy leży po naszej stronie, a nie po stronie Boga (por. Iz 59,1-2: Ręka Jahwe nie jest tak krótka, żeby nie mogła ocalić, ani słuch Jego tak przytępiony, by nie mógł usłyszeć. Lecz wasze winy wykopały przepaść między wami a waszym Bogiem; wasze grzechy zasłoniły Mu oblicze przed wami tak, iż was nie słucha).

Z drugiej strony Bóg w swojej łasce nie jest w żaden sposób zależny od jakiegokolwiek zadośćuczynienia, które musiałoby mieć miejsce, aby mógł On przebaczyć. Biblia podkreśla zawsze wolność i suwerenność łaski Bożej, przebaczenie bez spełnienia warunków wstępnych. (Ps 32,5; 51,3-6. 18-19; Ps 79,9; 130,3-4; Prz 28,13; Iz 1,18; 43,25; 44,22; Mi 7,18-19; Mt 18,21-35; Łk 15,11-24; Dz 3,19; i in.). Kto żałuje za swoje grzechy i wyznaje je, temu są one przebaczone. Nie wolno mylić Boga Izraela i Ojca Jezusa z uosobieniem prawa karmy, które wymaga bez wyjątków skompensowania każdego złego czynu dobrym czynem lub cierpieniem.

Jakie znaczenie ma jednak w tym kontekście Jezus? Czy życie i śmierć Jezusa miałyby pełnić tylko rolę dobrego przykładu dla nas, czy ma być jednym z wielu duchowych drogowskazów (na pewno największym ze wszystkich, ale czy tylko przykładem)?

Liczne fragmenty Nowego Testamentu mówią o zbawieniu przez śmierć Jezusa, przez Jego krew. Jego śmierć porównana jest z ofiarą pojednania, a Jego krew jest określana jako okup. Zgadzamy się z tymi wypowiedziami, są one jednoznaczną nauką Pisma Świętego. Pozostaje jednak pytanie o właściwe rozumienie tych wypowiedzi, które chcemy zgłębić, poprzez częste rozmawianie o nich.

Wytyczeniu pewnych granic właściwego i niewłaściwego rozumienia kwestii zbawienia mają posłużyć następujące stwierdzenia:

  1. W Piśmie Świętym nie ma żadnych fragmentów, które jednoznacznie prowadziłyby do teorii satysfakcji Anzelma (a już na pewno nie do fałszywych teorii, według których śmierć Jezusa była okupem dla szatana).
  2. Biblia w swoich wypowiedziach wychodzi z historycznego faktu śmierci Jezusa i nie wypowiada się na temat alternatywy tego faktu.
  3. Nie można z NT wyciągnąć wniosków o metafizycznej konieczności śmierci Jezusa, stoi ona nawet w jawnej sprzeczności z NT.
    Np. Mt 21,37: W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna.
  4. Śmierć Jezusa była przestępstwem bezbożnych ludzi, którzy na mocy wolnej decyzji dali wyraz swojej złości i nie byli w żaden sposób do tego przez Boga (lub kogokolwiek innego) zmuszeni.

…głosimy mądrość ukrytą, …, tę, której nie pojął żaden z władców tego świata; gdyby ją bowiem pojęli, nie ukrzyżowaliby Pana chwały (1 Kor 2,8)

Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa, którego straciliście, zawiesiwszy na drzewie. Bóg wywyższył Go na prawicę swoją jako Władcę i Zbawiciela, aby dać Izraelowi nawrócenie i odpuszczenie grzechów. (Dz 5,29-30)

5. Grzechy Judasza, Kajfasza i Piłata nie były konieczne do wypełnienia planu zbawienia, ani też nie spowodowały jego wypełnienia.

6. Jezus przyszedł, by wzywać Izrael do nawrócenia. Gdyby naród żydowski przyjął Go jako Mesjasza i gdyby, w konsekwencji, nie doszło do zamordowania Jezusa, nie byłoby to przeszkodą w zbawieniu świata, wręcz przeciwnie, byłoby to tylko korzystne dla zbawienia ludzkości.

Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamieniujesz tych, którzy do ciebie są posłani! Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. (Mt 23,37)

Jeżeli zaś ich upadek przyniósł bogactwo światu, a ich pomniejszenie – wzbogacenie poganom, to o ileż więcej przyniesie ich zebranie się w całości! … Bo jeżeli ich odrzucenie przyniosło światu pojednanie, to czymże będzie ich przyjęcie, jeżeli nie powstaniem ze śmierci do życia? (Rz 11,12.15)

Jeżeli Izraelici byliby od początku posłuszni Jezusowi, nie przeszkodziłoby to z pewnością w zbawieniu, a poświęcenie Jezusa w zupełnie innej formie poprowadziłoby ludzi do Boga.

7. W obliczu odrzucenia przez naród izraelski, a w szczególności przez jego przywódców, Jezus przyjął na siebie śmierć z ich rąk i w ten sposób pokazał ostateczną konsekwencję swojej miłości i poświęcenia.

8. Biblijne wyrażenie „okup” (Np. Mk 10,45) służy temu, aby pokazać oswobadzający charakter dzieła zbawienia Jezusa. Byliśmy niewolnikami grzechu. Jezus wyzwolił nas z tej niewoli, tak jak wyzwala się niewolników przez okup. Pytanie, komu został zapłacony okup wykracza poza zamierzone ramy tej przenośni i prowadzi do aporii (tzn. trudności w rozumowaniu, pozornie nie dającej się rozwiązać), ponieważ każda z dwóch jedynie możliwych odpowiedzi, mianowicie, że okup zapłacono Bogu lub szatanowi, jest zupełnie nie do pogodzenia z przesłaniem Pisma Świętego.

9. Określenie śmierci Jezusa ofiarą miało z jednej strony wyrażać Jego oddanie, z drugiej strony również wskazywać (szczególnie w liście do Hebrajczyków) na koniec starotestamentowego kultu ofiarniczego.

10. Również stosowanie pojęcia „krew” należy widzieć w kontekście terminologii dotyczącej ofiar. Co więcej, Żydzi łączyli pojęcie „krwi” z pojęciem „życia”.
Bo życie ciała jest we krwi (Kpł 17,11). Jesteśmy zbawieni przez krew Jezusa. Oznacza to, że Jezus całkowicie oddał za nas swoje życie. To nie fizyczna materia krwi zbawia nas jak magiczny talizman, lecz poświęcenie Jezusa włącza nas całkowicie w miłość Bożą.

I prawie wszystko oczyszcza się krwią według Prawa, a bez rozlania krwi nie ma odpuszczenia [grzechów] (Hbr 9,22).

Nie chodzi tu o zasadę, iż Bóg w swojej zdolności przebaczania zależny jest od rytualnego wylania krwi. Autor listu do Hebrajczyków opisuje po prostu zasady panujące w starotestamentowym prawie, by następnie pokazać, że poświęcenie Jezusa przewyższa to wszystko.

11. Jezus, tak przez całe swe życie, jak i w momencie śmierci, czy też po niej, trwał we wspólnocie z Bogiem i nigdy nie był opuszczony przez Boga.
Pierwszych słów Psalmu 22: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?, które ewangelie Mt 27,46 i Mk 15,34 podają jako ostatnie słowa Jezusa przed śmiercią, nie można oderwać od reszty Psalmu 22, wyrażającego subiektywne odczucia cierpiącego niewinnie człowieka, którego Bóg niesie również w cierpieniu. Ten psalm kończy się uwielbieniem …bo On nie wzgardził ani się nie brzydził nędzą biedaka, ani nie ukrył przed nim swojego oblicza i wysłuchał go, kiedy ten zawołał do Niego (Ps 22,25).

12. W chrześcijańskim rozumieniu zbawienia nie chodzi o to, by Bóg został przejednany, lecz abyśmy my się pojednali z Bogiem.

13. Zbawienie znaczy więcej, niż tylko przykład doskonałego życia. Wierzący doświadczają w swoim życiu odnawiającej i przemieniającej siły Jezusa.

2 Kor 5,17: Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, minęło, a oto wszystko stało się nowe.

1 J 5,18: Wiemy, że każdy, kto się narodził z Boga, nie grzeszy, lecz Narodzony z Boga strzeże go, a zły go nie dotyka.

Te trzynaście stwierdzeń powinno wytyczyć granice, w obrębie których możemy zgłębiać biblijne rozumienie zbawienia. Nie myślimy, że zgłębiliśmy już wszystko i chcemy jeszcze bardziej wnikać w wielkość Bożej miłości, która pokazała się w tym, iż odwieczny Logos (Słowo) stał się człowiekiem i całkowicie poświęcił swoje życie, będąc posłusznym aż do śmierci, i to śmierci krzyża.

W Rz 8,3-4 możemy znaleźć ważną wypowiedź dotyczącą dzieła zbawienia:

Co bowiem było niemożliwe dla prawa, ponieważ ciało czyniło je bezsilnym, tego dokonał Bóg. On to zesłał Syna swego w ciele podobnym do ciała grzesznego i dla grzechu wydał w tym ciele wyrok potępiający grzech, aby to, co nakazuje prawo, wypełniło się w nas, o ile postępujemy nie według ciała, ale według Ducha.

Bóg posłał swojego Syna, aby przezwyciężyć grzech. Przez to, iż musiał opierać się grzechowi tak samo, jak my, lecz nie zgrzeszył, przezwyciężył grzech. We wszystkich, którzy w Niego wierzą, zwycięstwo Jezusa nad grzechem będzie skutkować. Postępując według Ducha przezwyciężamy grzech siłą Jezusa, który uzdalnia nas do oddawania naszego życia dla braci, tak jak On to dla nas uczynił:

Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddawać życie za braci. (1 J 3,16)

To poświęcenie życia może w poszczególnych sytuacjach oznaczać dosłowną konieczność śmierci. Ale nie jest to regułą. Gdyby Izrael nawrócił się i nie doszłoby do zbrodniczej śmierci Jezusa, poświęcenie Jezusa nie byłoby mniejsze, byłoby po prostu inne.

Również niektóre słowa Jezusa mogą nam pomóc lepiej zrozumieć tajemnicę posłania Jezusa dla naszego zbawienia:

Duch Pański spoczywa na mnie, ponieważ mnie namaścił i posłał mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnych, aby obwoływał rok łaski od Pana. (Łk 4,18, cytat z Iz 61,1n)

Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. (Łk 19,10)

Ja przyszedłem na świat jako światło, aby każdy, kto we mnie wierzy, nie pozostawał w ciemności. (J 12,46)

Rzekł mu tedy Piłat: A więc jesteś królem? Odpowiedział mu Jezus: Sam mówisz, że jestem królem. Ja się narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie; każdy, kto z prawdy jest, słucha głosu mego. (J 18,37)

Dla uzupełnienia przytaczamy kilka cytatów współczesnych autorów. Te cytaty nie oddają dokładnie naszego stanowiska, nie zgadzamy się też z wieloma innymi poglądami tych autorów. Cytaty te mają jednak pokazać, że myśli, które w naszym przypadku określa się jako sekciarskie, w przypadku innych są akceptowane.

Hans Kessler, Christologie in: Handbuch der Dogmatik, Hg. von Theodor Schneider, Bd. 1, 2.Auflage, 1995 (tłum. wł.):

Str. 411: Ukrzyżowanie Jezusa jest czynem, zamykających się na Boga ludzi.

Str. 412: W świetle zmartwychwstania (tylko w nim!) krzyż staje się znakiem nieomylnego, zbawczego zamierzenia Boga. Stąd poszukiwania wskazówek w Piśmie, stąd hellenistyczna wypowiedź o „konieczności” cierpienia (Mk 8,31; Łk 17,25; 22,37; 24,7.26.44) i wypowiedzi o (wymuszonym przez ludzi, dopuszczonym przez Boga!) wydaniu Jezusa przez Boga. W żadnym przypadku nie potwierdzają one jednak, jakoby okrutna śmierć Jezusa była z góry zaplanowanym celem Boga (w dodatku jeszcze jako wyraz miłości wobec świata).

Jacques Duquesne, Jezus, Gdańsk 1996, str.111-112:

Jakże inaczej widzą Boga niektórzy wierzący. W zarysie można by to ująć tak: z początku Bóg ufał człowiekowi; pierwsi rodzice zawiedli Go, popełniając grzech pierworodny; rozzłoszczony Bóg ukarał ich i ich potomstwo; aby pogodzić człowieka z Bogiem potrzebna jest ofiara; ponieważ Bóg to sama dobroć, ofiarą ma być Jego własny Syn (czyli On sam); misją Jezusa jest “zmazanie grzechu pierworodnego” i ułagodzenie gniewu Ojca. To właśnie powtarzają na wiele sposobów liczne podręczniki i kazania.

Tymczasem Jezus uczy czegoś wręcz przeciwnego. Nigdy nawet nie wspomina o grzechu pierworodnym. Nie uznaje odpowiedzialności zbiorowej, dziedziczonej z pokolenia na pokolenie…

Jezus nigdy nie mówi, że musi umrzeć “na odkupienie” naszych grzechów: To znaczyłoby bowiem, że Bóg, który przez swego Syna każe przebaczać “siedemdziesiąt siedem razy”, to znaczy zawsze, sam nie potrafi przebaczać. To znaczyłoby także, iż Ojciec cudownego Dziecka pragnie śmierci niewinnego, że w imię jakiegoś przepisu czy przeznaczenia z góry spisuje Go na straty. A to już byłoby całkiem bez sensu.

Przeciwnie. Jezus wzywa, byśmy odnowili nasze przymierze z Bogiem. I żebyśmy się radowali.

Klaus Berger, Po co Jezus umarł na krzyżu?, Poznań 2004:

Nie, Bóg nie potrzebował złej woli Rzymian, lecz się nią posłużył. Nie wymagał zaistnienia przemocy i rozlewu krwi, lecz je zastał. Nie jest zależny od brutalności, lecz przemienia ją w jej przeciwieństwo. Nie zatwierdza i nie nakazuje potajemnie morderstwa, lecz za wszelką cenę pragnie życia i rezygnacji z przemocy. Nie uzależnia przebaczenia od gwałtu, lecz na gwałt odpowiada przebaczeniem. Nie wyciąga korzyści z morderstwa dokonanego na Jezusie, lecz zawsze i po wsze czasy przebacza w wolności swej łaski. Nie jest potajemnym beneficjentem przemocy, lecz sam krzyż bardziej niż cokolwiek innego domaga się końca bestialstwa…. Nie rozkoszuje się śmiercią swego Syna, lecz ją przezwycięża. To nie krew Jezusa Chrystusa łagodzi Jego gniew…

Walter Kirchschlager, Hat Gott seinen Sohn in den Tod gegeben?, in: Erlost durch Jesus Christus, Schweiz 2000, S.52-53, (tłum. wł.):

Należy zaznaczyć z naciskiem, że posłanie Jezusa mogło mieć inny koniec. Gdyby Izrael nawrócił się, przyjmując zwiastowanie Jezusa, …. przypuszczalnie mogłoby się dokonać otwarcie na wszystkie narody, na podstawie religijnego odnowienia narodu żydowskiego w myśl przesłania nauki Jezusa o panowaniu Boga jako Króla, o którym jest mowa w modlitwie króla Salomona z okazji poświęcenia świątyni (por. 1 Krl 8, 22-53), a także w prorockim obrazie dotyczącym pielgrzymki wszystkich narodów do Jerozolimy (por. Np.: Iz 66, 18-24; Za 2,14-17; Iz 2,2).

Nadzwyczaj subiektywna jest krótka uwaga pana Kluge o naszym rozumieniu Ducha Świętego. Przyjęcie późniejszego i wyraźnie emocjonalnie zabarwionego wrażenia „byłej członkini” jako wykładni naszej nauki o Duchu Świętym jest absolutnie niepoważne i odpowiada metodologii nagonki. Z naszej strony nigdy nie opieramy naszej oceny katolików czy protestantów na subiektywnych emocjonalnych wypowiedziach ich byłych czy obecnych członków, lecz na historycznie sprawdzonych faktach oraz pisemnie udokumentowanych wypowiedziach na temat ich nauki. Każda inna metoda jest dla chrześcijan nie do zaakceptowania. Subiektywne wrażenia braci są też bardzo dalekie od tego, które przytoczył pan Kluge. Za pomocą tego rodzaju wrażeń nie można niczego udowodnić ani obalić.

Nasza nauka o Duchu Świętym pozostaje w zgodności z najstarszymi wyznaniami wiary.

W bardzo wielu sytuacjach mogliśmy doświadczyć uwalniającej siły Ducha, która na stałe wyzwoliła ludzi z grzechów (J 8,36; 2 Kor 3,17).

W liście do Galacjan 5,19-23 opisuje Paweł różnicę między życiem, którym kieruje Duch Święty, przedstawionym jako różne aspekty owoców Ducha, a życiem niewierzącego człowieka (wyrażonym przez „uczynki ciała”), który nie jest posłuszny Duchowi Świętemu.

Życie w Duchu oznacza tu zwycięstwo nad grzechem.

Postępujcie według Ducha, a nie spełnicie pożądania ciała! (Ga 5,16)

III.B. Odn.: „Obraz Boga”

„Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca.” (J 14,9)

W starszej wersji swojej pracy pan Kluge uczynił nam zarzut posiadania starotestamentowego obrazu Boga, porównując nas do Świadków Jehowy. Pozytywne jest to, że zrezygnował później z tego sformułowania. Świadczy to jednak o nieznajomości zarówno Starego Testamentu, jak i naszej nauki. Nie godzi się używać takich obiegowych zarzutów, bez uprzedniego ich sprawdzenia.

Cieszy nas też, że nasz krytyk, mimo wszystko przyznaje, że jesteśmy „bardzo bogobojni”. Mamy świadomość, że w wielu punktach jesteśmy jeszcze bardzo niedoskonali i nie oddajemy Bogu czci, która by Mu się należała.

Bogobojność i miłość Boga wcale nie stoją ze sobą w sprzeczności. Znajdujemy je obie zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie.

Pwt 6,5: Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił. i Hbr 2,3: ..jakże my unikniemy [kary], jeśli nie będziemy się troszczyć o tak wielkie zbawienie? Było ono głoszone na początku przez Pana, a umocnione u nas przez tych, którzy je słyszeli… są tylko przykładami starotestamentowego przykazania o miłości do Boga i nowotestamentowego fragmentu o konsekwencjach nieposłuszeństwa.

Prawdziwa bojaźń przed Bogiem (nie strach przed karą, lecz szacunek i cześć) oraz miłość są dwoma nieodłącznymi aspektami żywej relacji z Bogiem.

Kluge nie zarzuca nam już wprawdzie starotestamentowego obrazu Boga, lecz obraz, który „nosi silne piętno legalizmu” (w WPL: „bardzo formalny”). Określenie to odnosi się do problemu, jaki sygnalizują już autorzy Nowego Testamentu, mianowicie do koncentracji niektórych chrześcijan na drobiazgowym wypełnianiu przepisów prawa starotestamentowego. Natchnieni autorzy krytykują jednak u nich zazwyczaj coś zupełnie innego od praktyki naszej wspólnoty: formalizm, jakim przesiąknięte było prawo żydowskie, a ściślej sposób, w jaki interpretowali je faryzeusze. Znali oni liczne przykazania, jak np. przepisy o czystości rytualnej, przepisy dotyczące dozwolonych pokarmów i ofiar, w mniejszym wymiarze również przepisy dotyczące ubioru, dalej również przykazanie obrzezania i przestrzegania rozmaitych świąt oraz szabatu. Kto chciałby się zająć tym dokładniej, może przeczytać przede wszystkim Księgi: Kapłańską i Liczb (3 i 4 Księga Mojżeszowa).

Kto określa dążenie do świętości, które przenika wszystkie sfery życia, mianem „trzymania się prawa”, pokazuje, że obce jest mu życie w naśladowaniu Jezusa. Właśnie do chrześcijan w Galacji, będących pod wpływem tendencji judaizującej (czyli skłonnych żyć według prawa żydowskiego), apostoł Paweł pisze w Gal 5,24:

A ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje z jego namiętnościami i pożądaniami.

Naśladowanie Jezusa i życie w wolności od prawa starotestamentowego oznacza odwrócenie się od grzechu, namiętności i pożądań. Chrześcijańskie życie to zawsze życie w świętości.

Ciekawy jest też fakt, że nasz katolicki krytyk sięga tu po podobne argumenty, co fundamentaliści [1] z tzw. kościołów wolnych chrześcijan, którzy zarzuty trzymania się prawa czynią nam już od lat, a to dlatego, że nie zgadzamy się z ich fundamentalistycznym rozumieniem Biblii.

Nasza walka z grzechem nie wypływa ze strachu, aby nie rozgniewać Boga. Wyobrażenie Boga, który może się rozgniewać, gdy człowiek popełni przestępstwo, jest głęboko pogańskie i przeczy starotestamentowemu objawieniu. Walka z grzechem wynika z jednej strony ze zrozumienia, iż dane postępowanie jest złe i stąd samo w sobie godne odrzucenia. Z drugiej strony odpowiada to istocie dobrego Boga, że również Jego dzieci z miłości do Niego postępują dobrze i unikają zła.

Naśladować Jezusa znaczy uczyć się od Jezusa, przejmować Jego etyczną miarę. Jezus nie opracował szczegółowego systemu kazuistycznych [2] przepisów, lecz dał nam przykład świadomego życia w oddaniu się Bogu. Swoją postawą Jezus uczy nas, że powinniśmy podchodzić do codziennych drobnych spraw z pewnym dystansem i również w rzeczach pozornie błahych zachowywać świadomość, że Bóg jest wciąż przy nas. Przytoczony przez pana Kluge przykład “błahostki” uznawanej przez nas za grzech (zła interpretacja czyjejś odpowiedzi) jest jednak powszechnym problemem w komunikacji międzyludzkiej i przypuszczalnie nie da się go nigdy całkiem uniknąć. Mimo to jedność, którą mamy ze sobą w wierze, pomaga nam lepiej się nawzajem rozumieć. Być może pan Kluge w tym przypadku również nie całkiem właściwie zinterpretował informacje pochodzące z niepewnego źródła.

Dla kontrastu z chrześcijańską nauką o Bogu przytoczymy tu kilka wypowiedzi, które padły podczas oficjalnie uznanego przez rzymsko-katolicki „kościół” objawienia maryjnego. Dnia 19 września 1846 r. w miejscowości La Salette w południowej Francji padły następujące słowa:

Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, jestem zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i tak ciężkie, że nie mogę już dłużej go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię za was! Jeżeli chcę, żeby mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić. (wg tekstu orędzia podanego na stronie misjonarzy Saletynów http://www.saletyni.pl, 2005)

W tym, tak zwanym kościele, uznano więc oficjalnie jako treść „prywatnego objawienia” wyobrażenie, w którym Jezusa przedstawia się jako rozgniewanego sędziego, a Jego matkę jako współczującą wstawienniczkę. Widocznie tego rodzaju wypaczenie przekazu biblijnego nie jest dla katolików problemem. Problem zaś stanowi dla nich to, gdy ktoś podkreśla potrzebę naśladowania Jezusa, którego On sam wymagał.

Zdanie, że „wątpienie jest najzwyklejszym podejrzeniem wobec Boga” jest w pojedynczych przypadkach na pewno uzasadnione, przede wszystkim, jeżeli ktoś poznał już dużo o Bożej prawdzie i bez żadnego obiektywnego powodu stawia swoje poznanie pod znakiem zapytania. Powyższe zdanie nie przedstawia jednak naszej ogólnej oceny wątpienia.

Odnośnie biblijnej oceny zwątpienia patrz Jk 1,5-8:

Jeśli zaś komuś z was brakuje mądrości, niech prosi o nią Boga, który daje wszystkim chętnie i nie wymawiając; a na pewno ją otrzyma. Niech zaś prosi z wiarą, a nie wątpi o niczym. Kto bowiem żywi wątpliwości, podobny jest fali morskiej wzbudzonej wiatrem i miotanej to tu, to tam. Człowiek ten niech nie myśli, że otrzyma cokolwiek od Pana, bo jest mężem chwiejnym, niestałym we wszystkich swoich drogach.

W relacji opartej na miłości wątpliwości znikają. Wątpliwości wskazują często na brak zaufania do Boga. Miłości jednak nie można wymusić, dlatego też wypowiedzi, jakie przytacza pan Kluge, nie są sposobem, by pomóc komuś wyjść z wątpliwości i nabrać zaufania do Boga.

Mówiąc o „taniej łasce”, zgadzamy się w zupełności z krytyką wyrażoną przez Dietricha Bonhoeffera w jego książce Naśladowanie, napisanej w 1937 r.

Łaska tania to śmiertelny wróg naszego Kościoła. Nasza walka toczy się dziś o łaskę, która miałaby swoją cenę.

Tania łaska jest jak towar oddany za bezcen, przebaczenie z przeceny, pocieszenie z przeceny,…; to tak jakby niewyczerpany skarbiec Kościoła opróżniano lekką ręką bez cienia wątpliwości i bez ograniczeń; to łaska za darmo, bez kosztów. Podobno istotą łaski jest, że rachunek uregulowano z góry po wsze czasy. Na poczet zapłaconego rachunku można otrzymać wszystko darmo.

Poniesione koszty są niezmiernie wielkie, niezmiernie wielka jest więc też możliwość korzystania z łaski i marnotrawienia jej.

Czymże jednak byłaby łaska, gdyby nie była łaska tanią?

Tania łaska to łaska będąca nauką, zasadą, systemem; to odpuszczenie grzechów traktowane jako prawda ogólna. Tania łaska oznacza zredukowanie miłości Bożej do chrześcijańskiej idei Boga. Wystarczy ją tylko zaakceptować, a już odpuszczają się człowiekowi grzechy. Kościół nauczający o tej łasce przez sama naukę już w niej uczestniczy. W kościele tym świat znajduje tani płaszczyk dla swych grzechów, których nie żałuje i od których wcale nie pragnie się uwolnić. Stąd też tania łaska to zaparcie się Słowa Bożego, to zaparcie się Wcielenia Bożego Słowa.

Tania łaska stanowi usprawiedliwienie grzechu, a nie grzesznika. Łaska działa przecież sama, a wiec wszystko może pozostać po staremu. „Uczynki nasze są przecież nadaremne”. Świat nadal będzie światem, my nadal będziemy grzesznikami „nawet w najlepszym życiu”.

Niech zatem i chrześcijanin żyje jak świat, niech się do świata we wszystkim upodobni i niechże nie waży się – pod zarzutem herezji nadgorliwości – prowadzić w stanie łaski życia odmiennego od tego, jakie wiedzie w stanie grzechu. Niech się strzeże, by przeciw tej łasce nie unieść się gniewem, by nie sprofanować tej olbrzymiej taniej łaski, niech nie próbuje podjąć nowej służby Literze przez próbę posłusznego życia, podporządkowanego przykazaniom Jezusa Chrystusa!

Świat usprawiedliwiony jest przez łaskę, toteż – z uwagi na powagę tej łaski!, aby nie sprzeciwiać się tej łasce, której niczym zastąpić się nie da! – niech chrześcijanin żyje tak, jak reszta świata! Niewątpliwie, chętnie uczyniłby on coś nadzwyczajnego, a rezygnacja z tego i życie światowe to dla niego, z całą pewnością, najtrudniejsze wyrzeczenie. Jednak musi zrezygnować, musi ćwiczyć samozaparcie, by nie różnić się od świata sposobem swej egzystencji. W pewnym stopniu musi faktycznie pozwolić łasce pozostać łaską, aby świat nie przestał w nią wierzyć. Zaś chrześcijanin w swej świeckości, z konieczności decydując się na rezygnację, ze względu na świat – nie, ze względu na łaskę! – niech znajdzie pocieszenie i bezpieczeństwo (securitas), posiadając łaskę, która nie wymaga żadnej współpracy. Niech zatem chrześcijanin nie postępuje śladem Chrystusa, lecz pociesza się łaską! Jest to tania łaska usprawiedliwiająca grzech, ale nie będąca usprawiedliwieniem skruszonego grzesznika, który porzuca swój grzech i nawraca się; nie jest ona takim przebaczeniem grzechów, które od nich separuje. Tania łaska to łaska, której udzielamy sami sobie.

Tania łaska to nauczanie o odpuszczeniu grzechów, bez żalu za grzechy i postanowienia poprawy, to chrzest bez podporządkowania się kościelnej wspólnocie, to wieczerza eucharystyczna bez wyznania grzechów, to rozgrzeszenie bez osobistej spowiedzi. Tania łaska to łaska bez pójścia za Chrystusem, łaska bez krzyża, łaska bez żywego Jezusa Chrystusa, który stał się człowiekiem.

(Dietrich Bonhoeffer, Naśladowanie, Poznań 1997, str. 9-10)

Ten dłuższy cytat z dzieła Bonhoeffera pokazuje, że również ludzie, którzy należeli do organizacji kościelnych, znali ryzyko niewłaściwego podejścia do łaski Bożej i je dobitnie wykazywali.

Jasno musimy odrzucić zarzut usprawiedliwienia na podstawie uczynków (w WPL przetłumaczone jako „pewien rodzaj poprawności”). Nawiasem mówiąc, interesujące jest, że zarzut ten wysunął przedstawiciel organizacji, w której usprawiedliwienie z uczynków stanowi jeden z podstawowych elementów doktryny o zbawieniu, na tyle istotny, że stał się przyczyną powstania reformacji.

Nie głosimy usprawiedliwienia z łaski jedynie werbalnie. Jesteśmy świadomi naszej zupełnej zależności od Boga, od którego otrzymaliśmy wszystko, cokolwiek moglibyśmy Mu dać. Czyny chrześcijańskiego życia nie są podstawą, lecz następstwem zbawienia.

Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się kto nie chlubił. Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili. (Ef 2,8-10)

Wiara przynosi owoce. Jeżeli nie ma owoców, pokazuje to, że nie ma również wiary. Wiara bez uświęcenia nie jest wiarą.

Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. (Hbr 12,14)

Tylko ten, kto wierzy, jest posłuszny i tylko posłuszny wierzy. (D. Bonhoeffer, Naśladowanie, str.27)

Kto myśli, że może sobie zapracować na miejsce w niebie, ten nie rozumie, czym jest chrześcijaństwo.

Razem też wskrzesił i razem posadził na wyżynach niebieskich. (Ef 2,6)

Nie możemy mylić przyczyny z następstwem. Ponieważ jesteśmy w niebie, doświadczamy Bożego działania w naszym życiu, które prowadzi nas ku nowemu życiu, całkiem innemu, niż to jakiego oczekuje świat.

Jak oceniłby pan Kluge zdania: Czyny miłości bliźniego są kluczem do nieba albo Uczynki miłości są zawsze środkiem, by zbliżyć się do Boga, gdyby usłyszał je z naszych ust? U nas określiłby to przypuszczalnie jako usprawiedliwienie z uczynków – zarzut, którego nie postawiłby matce Teresie z Kalkuty. (Matka Teresa z Kalkuty, Prosta droga, 1995).

Wiara i naśladowanie Jezusa są czymś więcej niż hobby. Jeżeli Bóg określa cel naszego życia, jasne jest, że podporządkowujemy Mu wszystkie jego dziedziny.

Wykorzystujcie czas! (Kol 4,5) Dlatego dajemy Bogu decydujące prawo głosu o tym, jak mamy wykorzystać nasz czas. Dla każdego, kto zaczyna żyć zgodnie z wolą Bożą, pewne rzeczy, które wcześniej były dla niego istotne, staną się nieważne. Nie chodzi nam o zakaz rozwijania zainteresowań i spędzania czasu na rozrywkach, lecz o poznanie, że czas jest zbyt cenny, aby go marnować. Kto poznał Boga, mierzy wszytko inną miarą. Jezus mówił jasno o priorytetach w życiu Jego uczniów (Łk 14,26.33). Kto Go kocha, nie odbiera tych priorytetów jako przymusu, lecz jako wyzwolenie od rzeczy nieważnych ku temu, co istotne.

Pan Kluge lubi zamieniać przyczynę i skutek. Jeżeli, jak napisał, „życie Grupy w praktyce uwidacznia, jak rozumiane jest życie zgodne z zaleceniami biblijnymi“, to po co nam wtedy „codzienne spotkania w celu intensywnego i długiego czytania Biblii“, ze szczególnym zainteresowaniem tym (o czym on dobrze wie), jak przekładać ją na praktyczne życie? Jeżeli słowa Biblii nie są rzucane jak grochem o ścianę, to muszą zaowocować jakimś wpływem na codzienne życie.

My, w każdym przypadku, jesteśmy otwarci na korektę opartą na biblijnych argumentach.

Uwagę, że fragment z listu Jakuba 2,14-26 jest dla nas bardzo ważny, rozumiemy jako pochwałę. Nie chcemy wywyższać się ponad Pismo Święte, jak zrobił to Marcin Luter, uwłaczająco nazywając list Jakuba „listem słomianym” i wyłączając go jako nie natchniony z kanonu Pisma Świętego (Luter uważał, że także inne Księgi nie są napisane pod natchnieniem Bożym: List do Hebrajczyków, List Judy i Apokalipsę. Wyraził to w przedmowach do tych ksiąg z 1522 roku).

Fragmenty podkreślające usprawiedliwienie z wiary nie są jednak dla nas mniej ważne od listu Jakuba. Jakub i Paweł Apostoł zgadzają się w tym punkcie, podkreślają tylko różne aspekty – wiary i uczynków.

W jaki sposób cytowany powyżej fragment z Jk 2 uwidacznia się w życiu reprezentowanego przez pana Kluge „kościoła”?

————————-

  1. fundamentalizm – ruch w protestantyzmie, rzekomo ściśle opierający się na Biblii, który sprzeciwia się krytyce biblijnej i współczesnym naukom przyrodniczym
  2. kazuistyka – metoda formułowania przepisów, oparta bardziej na przewidywaniu szczegółowych wypadków, niż na wytyczaniu ogólnych zasad