IX. B. Odn.: „Relacji przyjaciółki o przynależności Beaty do sekty”

W odpowiedzi – stanowisko „Beaty“:

Chciałabym zaznaczyć, że właściwie nigdy nie miałam zamiaru, aby opublikować moje myśli i przeżycia, które miałam zanim poznałam wspólnotę oraz kiedy już ją znałam. Ale ponieważ „dzienniczek“ mojej byłej przyjaciółki oddaje bardzo zniekształcony obraz o mnie i o nas, jako o wspólnocie, chciałabym przedstawić tu moje własne stanowisko. Przy tym mam nadzieję, że poprzez wyjaśnienie kontekstu i tła wydarzeń, pomogę ludziom, którzy mnie nie znają, przejrzeć ten bardzo jednostronny opis mojej byłej przyjaciółki. Byłoby to jednak zbyt dużo, gdybym chciała się zagłębić we wszystkie szczegóły jej „relacji“, ponieważ wiele jej wypowiedzi jest związanych z naszymi wcześniejszymi rozmowami i doświadczeniami, których opis wykraczałby poza ramy tego opracowania.

Jest taka piosenka Manfreda Siebalda, w której są następujące słowa: „Wiele gwiazd na horyzoncie przyciąga mój wzrok, wskazują one na przestrzeń i każda z nich mi mówi, by iść jej drogą…“, a na końcu: „Niech całe moje życie będzie Twym domem, Ojcze, Twym domem, który budujesz dla siebie według Twojego planu…“ Te dwie zwrotki wyrażają dla mnie wyzwalającą przemianę, której doświadczyłam, gdy poznałam wspólnotę.

Moja była przyjaciółka pisze, że często zadawałam innym pytania. I ilu różnych ludzi pytałam o cel i sens życia, tyle różnych celów przedstawiono mi jako wartościowe – np. dobrze jest: uczyć się w szkole, grać na instrumentach – w tych rzeczach stawałam się coraz bardziej perfekcjonistyczna, planowałam mój dzień co do minuty, aby zrobić jak najwięcej z tego, co inni mi poradzili. Jednak zauważałam, że te wszystkie rzeczy, mimo że same w sobie nie są złe, nie mogą dać trwałego sensu. Dlatego właśnie, we wspomnianych w „relacji” przyjaciółki miesiącach – w styczniu i lutym, płakałam prawie codziennie, schudłam 10 kg – a więc stało się to ZANIM spotkałam wspólnotę.

Wydaje się jednak, że wiele osób potraktowało to poważnie, dopiero wtedy, gdy już byłam we wspólnocie…

Często nie mogłam spać w nocy i rozmyślałam. Miałam bardzo głębokie zaufanie do Boga – wiedziałam, że tylko On może mi pomóc, a nie psycholog, do którego chciała wysłać mnie moja mama. I tak błagałam Boga, by ON pokazał mi drogę.

Od kilku już lat jeździłam w czasie ferii na ewangelickie zjazdy (trzy lub więcej dni, w czasie których mieszka się razem i codziennie przez jakiś czas rozmawia się o Biblii) i byłam bardzo wdzięczna za tą możliwość codziennego zajmowania się wiarą. W ostatnim czasie, każdego tygodnia, chodziłam do dwóch lub trzech grup młodzieżowych i pragnęłam codziennej wspólnoty z chrześcijanami. Myślałam wtedy, by zrealizować to razem z ludźmi, których znałam… ale bez zmiany priorytetów w życiu moim i moich przyjaciół, do niczego w rezultacie nie dochodziło. Prawie nie czytałam Biblii, jedynie ewangelickie wersety na każdy dzień (zeszyt zawierający po jednym wersecie ze Starego i Nowego Testamentu oraz krótką modlitwę na każdy dzień), w których czytałam co prawda o tym, że Bóg jest naszą pociechą i ucieczką, ale nic o tym, co jest najbardziej podstawowe: by zapierać się siebie, by stać się nowym człowiekiem i by naśladować Jezusa. Dlatego nawet nie oczekiwałam, że czytanie Biblii mogłoby podważyć moje życie i życie środowiska, w którym przebywałam.

Dopiero gdy poznałam wspólnotę, zaczęłam czytać Ewangelie i Listy (później również Stary Testament) takimi jakie one rzeczywiście są – to znaczy jako Księgi, które tworzą jedną całość, i których treść, cel i tło można zrozumieć wtedy, gdy czyta się je jako całość i kiedy człowiek stara się czynić to wszystko, tak aby stało się to rzeczywistością w jego życiu oraz kiedy szczerze ocenia siebie oraz tych, z którymi chce dzielić wiarę.

Dzięki temu moje życie z pewnością całkowicie się zmieniło. Wiele rzeczy odłożyłam na dalszy plan, z wielu bezsensownych całkiem zrezygnowałam po to, aby na nowo wykorzystać moje dary dla Boga ku Jego chwale, i aby nieść prawdziwą pomoc innym ludziom. Myślę, że tak dzieje się z każdym, kto przyjmuje wołanie Jezusa i Jego zbawienie. Bardzo szybko zobaczyłam też, że znalazłam wspólnotę, która jest zgodna z Bożą wolą i do której Bóg powołuje wszystkich ludzi oraz, że sama mogę żyć we wspólnocie, w codziennej miłości braterskiej i zapraszać do niej również innych ludzi.

O tym wszystkim chciałam opowiedzieć ludziom, którzy byli mi bliscy. Nie było to jednak takie łatwe. Mieszkałam dalej u moich rodziców, którzy zaczęli aranżować rozmowy z naszym pastorem, jak i z krewnymi, przez które byłam skonfrontowana z najróżniejszymi sposobami myślenia o Jezusie i o Biblii. Pewna pastorowa z naszej rodziny chciała mnie zapewnić, że tak i tak wszyscy ludzie na końcu dojdą do Boga. Inni uważali, że to wszystko jedno jaką religię się wyznaje lub nie uznawali Boga jako osoby i Stworzyciela. Ktoś inny napisał mi, że wierzy tylko w to, co mówił Jezus, ponieważ Paweł był wrogiem kobiet i w ogóle miał bardzo problematyczne poglądy. Dowiedziałam się też, jak niektórzy spędzają swój wolny czas – np. autorka „relacji” chodzi co tydzień na dyskoteki, choć wcześniej myślałam, że ona nie ma już czasu, by np. razem czytać Biblię…

Często powodowało to u mnie niepewność, myślałam, że nie będę mogła oprzeć się temu wszystkiemu – ale jednocześnie bardzo mocno wierzyłam w to, co czytałam – że Jezus jest drogą, prawdą i życiem (J 14,6). Wtedy próbowałam jak najmniej przytaczać moje własne opinie, bo myślałam, że gdy przeczytam lub zacytuję słowa Jezusa, to wtedy inni też to zrozumieją. Brałam też pod uwagę to, że u wielu ludzi panuje strach przed sektami, dlatego czytanie konkretnych fragmentów z Biblii oraz zapraszanie innych do wspólnoty widziałam jako dobrą możliwość, by inni sami to ocenili i widzieli, że to nie jest sekta.

Byłam bardzo rozczarowana, gdy wiele osób odrzucało moje propozycje, a tylko nieliczni byli gotowi wziąć Biblię do ręki. Na początku za mało to akceptowałam, za mało słuchałam w różnych sytuacjach albo byłam zbyt surowa. Myślałam, że muszę uważać, ponieważ widziałam, że wcześniej byłam bardzo zależna od różnych poglądów moich krewnych i znajomych.

Ale właśnie przez modlitwę i przez rozmowy z innymi we wspólnocie, również o moim niewłaściwym zachowaniu, jak również przez ich dobry przykład, mogłam się nauczyć, by dawać innym ludziom więcej wolności, by mieć do nich właściwy stosunek i by z miłością mówić o prawdzie (Ef 4,15). Tak, jak napisała moja była przyjaciółka, starałam się przepraszać za moje złe zachowanie, z powodu którego było mi też przykro. Moja powściągliwa postawa spowodowana tym, że nie chciałam wywierać na innych nacisku, a z drugiej strony nie chciałam już brać udziału w błahych rozmowach, była znowu interpretowana negatywnie…

Nikt mi wtedy nie powiedział, że mam bardzo duże źrenice – co według mojego zdania było aluzją, że jestem pod wpływem narkotyków. Jeżeli moja interpretacja jest słuszna, to jest to wielkie oszczerstwo, z którym nie mógłby się zgodzić nikt, kto nas choć trochę bliżej poznał. Wiele osób było nagle zatroskanych z powodu mojego stanu fizycznego, przy czym we wspólnocie nie miałam już żadnego powodu, by skupiać się na odchudzaniu i od pierwszego głębszego kontaktu ze wspólnotą, mogłam znowu dobrze spać…!

Wbrew obawom niektórych osób, zdałam maturę z dobrym wynikiem i mogłabym też studiować. Ale że studia nie były nigdy moim pragnieniem, zdobyłam zawód i mam teraz dobrą pracę, w której mogę we wzajemnym szacunku współpracować z wieloma nie-chrześcijanami.

Do dzisiaj dziękuję Bogu, że złączył On nasze drogi – moją i moich braci w wierze.