IV. C. Odn.: „Jak się werbuje?”

„Nie jesteśmy bowiem jak wielu, którzy kupczą słowem Bożym, lecz ze szczerości, jak od Boga mówimy w Chrystusie przed Bogiem” (2 Kor 2,17)

G. Kluge opisuje kilka subiektywnych doświadczeń, które napiętnowane są jego negatywnymi założeniami. Prowadzenie danej rozmowy o Bogu zależy od konkretnego człowieka. Celem każdej rozmowy misyjnej może być jedynie zaoferowanie człowiekowi jak najlepszej pomocy, by poszedł za Jezusem. Ponieważ nie istnieje żaden człowiek według „schematu F”, nie ma też rozmów misyjnych według „schematu F”.

Jeżeli chodzi o prowadzenie do wspólnoty, zgodnej z Bożą miarą, to nie można tu zapomnieć o istnieniu zła i pseudowspólnot. Dlatego byłoby to przeciwko miłości, gdybyśmy nie ostrzegali przed zwodzicielami głoszącymi wypaczone chrześcijaństwo.

Nie jest jednak dla nas żadną „przyjemnością”, jak uważa G. Kluge, rozwodzenie się nad ciemnymi stronami historii chrześcijaństwa. Wręcz przeciwnie, jest to bardzo smutne, że tak wiele przestępstw było i jest popełnianych w imię Jezusa.

W przeciwieństwie do opinii pana Kluge, w rozmowie kładziemy nacisk na poznanie prawdy objawionej przez Boga. Prawdy, którą każdy może znaleźć w Biblii.

Co się tyczy Lutra, nie uważamy za potrzebne zajmowanie się nim na takim poziomie, na jakim on traktował swoich przeciwników i jaki reprezentowało wtedy wielu jego katolickich przeciwników. Zapoznanie się z nauką Lutra w wystarczającym stopniu pokazuje jego bezbożność. Gdy G. Kluge nam zarzuca, że ze szczególnym upodobaniem krytykujemy stosunek Lutra wobec ciała, to przyznajemy, że niewiele nam na ten temat wiadomo. Jeżeli Luter faktycznie „umarł gruby” (dotychczas nie jest znany autor tej tezy), to wskazuje to na jego brak samodyscypliny, co na pewno nie przystoi człowiekowi Bożemu, my jednak staramy się opierać ocenę danej osoby na nauce, którą głosiła.

Poza tym widzimy różnicę między Lutrem a „kościołem” nazwanym jego imieniem, który przynajmniej nie przejął jego błędnej nauki zaprzeczającej istnieniu wolnej woli oraz wiary w przeznaczenie człowieka do nieba lub piekła.

Kiedy spotykamy chrześcijan, cieszymy się z nowo poznanych braci i nie poddajemy w wątpliwość ich chrześcijaństwa, nawet jeśli nie było ono doskonałe. Zasadniczo chrzcimy tylko te osoby, które stały się chrześcijanami przez spotkanie z nami.

„Grzech” i „wolność” to na pewno dwa ważne tematy poruszane w rozmowach z niewierzącymi. Istotą zbawienia w Jezusie jest wszak wolność od grzechu.

Każdy kto popełnia grzech jest niewolnikiem grzechu – Jeżeli więc syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni (J 8,34.36)

Ponieważ w naszym życiu doświadczyliśmy tej wolności, chcemy, aby i inni mogli jej doświadczyć.

W chrześcijańskich pismach z I wieku (Didache i List Barnaby) znajdujemy rozbudowaną naukę na temat dwóch dróg, którą to głosił już Jezus w „Kazaniu na górze” (Mt 7,13-14). Droga życia i droga śmierci stoi przed każdym człowiekiem, którego Bóg wzywa do podjęcia decyzji. Te wczesnochrześcijańskie pisma nie wskazują na jakieś abstrakcyjne drogi, ale na konkretne czyny, pokazujące, po której drodze człowiek idzie. Gdy mówimy o wolności, której doświadczamy w Jezusie, to jest to droga nazwana we wczesnochrześcijańskiej tradycji drogą życia.

Nie proponujemy ludziom powszechnej, konsumenckiej postawy jako wolności, jak czyni to G. Kluge nazywając „wyzwoleniem” odwiedzanie kawiarni. Nie chcemy należeć do tych, o których Piotr pisze:

Wolność im głoszą, a sami są niewolnikami zepsucia. Komu bowiem kto uległ, temu też służy jako niewolnik. (2 P 2,19)

To, co w świecie, napiętnowanym przez konsumpcyjną postawę, doświadczamy jako wolność, G. Kluge ocenia jako ograniczenie. Zapewne jest to kwestia podejścia. Każdy narkoman widzi na początku odebranie mu dostępu do narkotyków jako ograniczenie. Prawdziwe kajdany leżą jednak w narkotykach. Dla człowieka zniewolonego grzechami, wolność chrześcijańska jest ograniczeniem, ponieważ widzi on tylko to, z czego powinien zrezygnować, a nie to, co może zyskać.

Godnym uwagi jest zarzut, że przystępujemy do rozmowy z jasno określoną koncepcją. Każda rzeczowa rozmowa zakłada, że obaj partnerzy mają wyobrażenie o jej celu. Nie mamy scenariusza rozmowy misyjnej, ale mamy jasne wyobrażenie o celu rozmowy. Nie chodzi nam o błahą pogawędkę, ale o poznanie Boga i Jego drogi zbawienia.

Zdanie: „Są oni wciąż nauczeni nie słuchać argumentów drugiej osoby..” jest pomówieniem. Jeżeli ktoś z nas rzeczywiście powiedział: „To co mówią inni, to bzdura, po prostu nie myśl o tym!”, to stoi to w sprzeczności z zasadami naszej wspólnoty. Nie boimy się żadnych argumentów. W otwartej argumentacji możemy tylko zyskać. Na pewno trzeba rozróżniać między poszczególnymi argumentami, a zasadniczą linią. Jeśli np. katolicy mówią, że Apostoł Piotr był w Rzymie i poniósł tam śmierć męczeńską, to całkowicie się z tym zgadzamy. Pomimo to, nie stanowi to nawet najmniejszego argumentu na istnienie papiestwa, ponieważ nie można go udowodnić ani na podstawie Biblii, ani z historii kościoła pierwszych wieków.

Prawda jest zbyt kosztowna, aby traktować „szukanie argumentów jako rodzaj sportu”. Wspólne zastanawianie się nad argumentami nie jest dla nas sportem, ale obowiązkiem spoczywającym na ludziach kochających prawdę, którzy nie chcą ignorować myśli ludzi mających inne zdanie.

G. Kluge z jednej strony krytykuje u nas „indoktrynację”, z drugiej „odpowiadanie milczeniem”. Co mamy zrobić, aby go zadowolić? Jakże straszne muszą być warunki we wszystkich szkołach, w których nauczyciele z jednej strony „indoktrynują” (wykładając materiał) uczniów, z drugiej pozwalają im dojść do „już przygotowanego rozwiązania”! G. Kluge wszelkimi sposobami próbuje z pojedynczych obserwacji zbudować system, który z jednej strony nie istnieje, z drugiej zaś sam w sobie nie jest spójny, aby tylko wszelkimi sposobami osiągnąć swój cel – oszkalować nas jako „psychosektę”.

Dlatego używa on terminu wykorzystywanego w odniesieniu do „psychosekt”, mianowicie „love bombing”, który to sam w sobie jest sprzecznością. Miłość nie jest bronią, którą można innych zniszczyć. Nasza miłość nie jest krótkotrwałą, emocjonalną „opieką”, ale trwałym zobowiązaniem.

Wzmiankowane przez G. Kluge „relacje z Polski”, według których „niepełnoletnie osoby zostały wbrew woli rodziców zabrane do grupy” należy uzupełnić, a właściwie skorygować w następujący sposób: Nie zdarzyło się jeszcze, by ktoś został zabrany do grupy. Niepełnoletnie siostry przebywały we wspólnocie wbrew woli rodziców, bo taka była ich decyzja. Przez nikogo nie były do tego zmuszone. Był to wyraz ich wolnej woli. „Przestępstwo” siostry, która została skazana na rok więzienia w zawieszeniu, polegało na tym, że nie odesłała ona do rodziców, przebywających z nami z własnej woli niepełnoletnich. Inny sąd, w podobnym przypadku, odrzucił takie samo oskarżenie.

Niepełnoletnie były zawsze po spotkaniu odwożone do domu, chociaż musiały tam znosić nieludzkie traktowanie. Często były bite przez rodziców. Rodzice darli albo palili na ich oczach Biblie, zmuszali je do udziału w świętowaniu pierwszej komunii. Siostry musiały wytrzymać długie uwięzienie w domu; przez trzy miesiące nie mogły chodzić do szkoły. Przez pewien czas miały nogi skute łańcuchami, grożono im nawet bronią.

Późniejszy pozew dręczonych sióstr przeciwko rodzicom został oddalony z uzasadnieniem, że rodzice podjęli tylko pewne środki, aby chronić dzieci. Fałszywe zeznania świadków uratowały rodziców przed karą.

Rodzice zobaczyli, że przez surowe restrykcje nie mogą odwieźć nieletnich córek od ich przekonań. Ponieważ znali adres „oskarżonej” siostry, pociągnęli ją do odpowiedzialności sądowej w nadziei, że wspólnota zabroni nieletnim dalszych spotkań, ponieważ jest to „karalne”. Siostry pozostały wierne swej drodze, pomimo oddzielenia ich przemocą od wspólnoty.

Pragnienie spędzania ze sobą tak dużo czasu, jak to możliwe, dotyczy nie tylko „nowicjuszy”. Staramy się tak zaplanować warunki naszego życia, aby codzienna wspólnota była możliwa dla wszystkich (starszych czy młodszych), nie dlatego, aby się „nawzajem upewniać”, lecz ze względu na wspólnotę, której doświadczenie jest ważne dla nas wszystkich. Dla ludzi, którzy nie mają takiego pragnienia, wydaje się to podejrzane.

Łatwo jest rzucać negatywne slogany w rodzaju „kontrola środowiska”, „kontrola informacji”, „kontrola myślenia”, czy „kontrola świadomości” tym bardziej, że negatywne oczekiwania łatwo zmieniają pozytywne znaczenie słów.

Kiedy mąż pyta żonę co robiła w ciągu dnia, to może to wyrażać zainteresowanie płynące z miłości do partnera, albo też być wyrazem „kontroli środowiska czy informacji”.

Tajemnica korespondencji jest wśród nas szanowana, nie ma też jakichkolwiek zakazów spotykania się z kimś, jak to było (i jest?) powszechne w różnych katolickich „zakonach”.

Czy mnich może otrzymywać listy lub cokolwiek innego? – W żadnych okolicznościach bez pozwolenia opata nie wolno mnichowi ani od rodziców, ani od żadnego innego człowieka, ani od innego mnicha otrzymywać listów, poświęconych pamiątek lub choćby najmniejszych podarków. Nie wolno też ich dawać. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 54; http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/regula_osb_01.html; 2005)

O braciach, którzy udają się w drogę – Niech nikt nie waży się opowiadać drugiemu, co widział lub słyszał poza klasztorem, ponieważ jest to bardzo szkodliwe. Jeśli ktoś ośmieli się to zrobić, poniesie przewidzianą w Regule karę, podobnie jak i ten, kto by się odważył wyjść poza obręb klasztoru lub pójść dokądkolwiek lub zrobić cokolwiek, choćby całkiem drobnego, bez pozwolenia opata. (Reguła św. Benedykta, rozdz.67; tamże)

Zimny dreszcz przebiega po plecach, gdy czyta się opis (autorstwa G. Kluge) psychicznego stanu nowicjusza (wątpliwości, niepewność, myśli samobójcze, oziębłość, zaniedbanie obowiązków szkolnych i zawodowych, chudnięcie, niespokojne spojrzenie…). Wyobraźnia bez granic. Rzeczą naturalną jest, że każda poważna decyzja prowadzi człowieka do większej powagi. To, że nie śmiejemy się ze złych żartów i powierzchownej gadaniny można również interpretować jako „utratę poczucia humoru”, „strapienie” czy „oziębłość”.

Osoby o niestałej psychice odbierają głębokie decyzje jako obciążenie, natomiast osoby psychicznie stabilne nie odczuwają tego w ten sposób. Tak jest wszędzie i nie ma to nic wspólnego z naszą formą wspólnoty. Można by poczytać żywoty różnych świętych, aby zobaczyć jakie „symptomy” pojawiły się w życiu katolickich „świętych” w fazie podejmowania decyzji.

Zarówno osoby o stabilnej, jak i o niestałej osobowości, stają się chrześcijanami, oczywiście nie bez wewnętrznego wysiłku. Każde uogólnienie jest nieuczciwe i napiętnowane pojawiającymi się co chwilę uprzedzeniami pana Kluge.

G. Kluge zarzuca nam manipulację psychiczną za pomocą „sprytnego wyboru fragmentów z Biblii”. Oczywiście zastanawiamy się jakie fragmenty w konkretnej sytuacji są pomocne. Nie chcemy tracić czasu na pogawędki. Ponieważ jednak wolność każdego człowieka jest dla nas ważną sprawą, możemy wskazywać tylko na to, co rozpoznaliśmy z Pisma Świętego odnośnie konkretnej sytuacji. Decyzję o życiu z Bogiem każdy musi podjąć samodzielnie.

Jesteśmy zresztą przyzwyczajeni, by nie widzieć danej sprawy tylko w jednym aspekcie, lecz staramy się rozważyć różne wypowiedzi Pisma Świętego i inne argumenty, które zdają się przeczyć naszemu zdaniu. Zarzut G. Kluge zakłada, ze świadomie przemilczamy niektóre wypowiedzi Pisma Świętego. To jednak zupełnie zaprzecza naszej postawie do Biblii. Nie chcemy z niej „wyczytywać” naszego przeświadczenia, lecz w trakcie rzeczowej dyskusji rozpoznać objawioną w Piśmie wolę Bożą. Niestety niewiele osób podejmuje wysiłek prowadzenia z nami takiej dyskusji.

Także udział we wspólnocie dóbr, który, jak G. Kluge mówi, „nie jest wymagany”, jest jednak dla niego jedynie skutkiem „socjalnego nacisku grupowego”. Jest to dla pana Kluge po prostu nie do pojęcia, że coś pośród nas może być wynikiem miłości. Ponieważ przyznaje, że u nas „nie ma nastawienia na zdobywanie pieniędzy dla prowadzącego i wynikającego z tego wykorzystywania członków” nasuwa się więc wyjaśnienie, że nasze dzielenie się wypływa z miłości. Ale przecież nie może istnieć coś, co nie ma prawa istnieć!

Jeśli w katolickich zakonach (tak jak jest to widoczne z wyżej podanych przykładów) wspólnota dóbr funkcjonuje tylko na skutek przymusu, to w takim razie jej istnienie po prostu z miłości, i to poza łonem „jedynozbawczego” rzymskiego kościoła, już z samej definicji nie jest możliwe. Pomimo wszystko, jednak funkcjonuje i wypływa z miłości, niezależnie od motywów, które inni nam przypisują.

Co do „krytyki z zewnątrz, która działa na Grupę raczej jako czynnik spajający”: z pewnością odrzucenie ze strony otoczenia uświadamia nam jeszcze bardziej, jak wielkim darem jest każdy brat, z którym można wszystko dzielić. Jednak w żadnym przypadku nie jest ono potwierdzeniem naszej słuszności. Świadkowie Jehowy są również traktowani w społeczeństwie pogardliwie, co absolutnie nie jest dowodem na prawdziwość ich nauki.

Pan Kluge nie może się uskarżać na to, że podajemy się za kogoś, kim w rzeczywistości nie jesteśmy. Ponieważ nie jesteśmy i nie chcemy być kimś innym niż chrześcijanami, nie możemy się podawać za kogoś innego.

Nie jesteśmy żadnymi „prawdziwymi chrześcijanami” albo „nowymi chrześcijanami”, ponieważ wśród chrześcijan nie ma różnych klas. Naszym znakiem rozpoznawczym jest miłość i jedność.

Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali.
(J 13,35)

…aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał. (J 17,21)