III. D. Odn.: „Obraz wspólnoty”

„A więc nie jesteście już obcymi i przychodniami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga” (Ef 2,19)

Pan Kluge wymienił szereg kryteriów, do których chcielibyśmy się ustosunkować.
Niestety, umknęło mu najważniejsze kryterium: prawda i nauka.
Paweł nazywa wspólnotę Kościołem Boga żywego, filarem i podporą prawdy (1 Tm 3,15).

Z tego powodu pierwsze kryterium zawsze powinno dotyczyć nauki. Kto głosi niebiblijne nauki, nie buduje na podwalinie prawdy i z tego powodu nie może być we wspólnocie. Dlatego też dla Hymenajosa i Filetosa, którzy zaprzeczali zmartwychwstaniu ciała, nie było miejsca w Kościele (2 Tm 2,17.-18; 1 Tm 1,20). Spojrzenie na dzisiejsze kościoły pokazuje szerokie spektrum najprzeróżniejszych, często przeczących sobie nawzajem i przede wszystkim Biblii, nauk we wszystkich większych wyznaniach. Nie ma śladu jedności w nauce i zgodności z Pismem! Jakże te organizacje mogą być wspólnotami, tzn. podporą prawdy?

Gdy brakuje podstawy w prawdzie, niesie to za sobą również odpowiednie konsekwencje w życiu. Chrześcijańskie życie wspólnotowe jest możliwe tylko na bazie chrześcijańskiej nauki.

Wróćmy jednak do kryteriów, przytoczonych przez pana Kluge:

a) pojęcie „zaangażowany chrześcijanin” jest tautologią [4]. Kto nie jest gotowy starać się, nie jest „nie zaangażowanym chrześcijaninem”, lecz nie jest w ogóle chrześcijaninem. Wspólnota jest społecznością WSZYSTKICH chrześcijan. Każdy, kto naśladuje Jezusa, należy do wspólnoty, a każdy, kto Go nie naśladuje, nie należy do wspólnoty.

b) brak osób piastujących urzędy

Istota Kościoła Chrystusa nie jest oparta na hierarchicznej strukturze (jak to rzymsko-katolicka organizacja dogmatycznie zatwierdziła), ale na braterskiej wspólnocie:

Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. (Mt 23,8-10)

Jezus nie użył tutaj zwrotów czy tytułów: „Czcigodny”, „Kanonik”, „Eminencja”, „Ekscelencja” lub „Wasza Świątobliwość”. Gdyby ich użył, to tak zwani chrześcijańscy przywódcy wymyśliliby w swej próżności, z pewnością, jeszcze inne tytuły. Ale jednak odważono się nazwać „osobę urzędową” „Ojcem” (Pater) lub nawet „Ojcem Świętym”. Ci, którzy to czynią, wystarczająco długo studiowali teologię, by dowieść, że to właśnie było to, czego chciał Jezus, nieprawdaż?

Nie idąc za często odstraszającym przykładem katolickiej hierarchii, chcemy powrócić do biblijnej rzeczywistości braterskiej wspólnoty.

Braterska wspólnota nie oznacza, że wszyscy mają te same zadania. Są różnice w darach i w zadaniach (por. Rz 12; 1 Kor 12), zawsze zresztą na podłożu braterskich relacji. Społeczeństwo dwuklasowe, w którym wyróżnia się: osoby duchowne i świeckie, osoby sprawujące urzędy i zwykłych wierzących, 144000 z niebiańską nadzieją i wielki zastęp ludzi (u Świadków Jehowy) lub ochrzczonych w Duchu Świętym i ochrzczonych tylko wodą (u Zielonoświątkowców) – jest obce Biblii i przeczy miłości braterskiej. Biblia zna tylko dwie grupy, ale w innym sensie: wierzących i niewierzących, tych, którzy są wewnątrz i tych, którzy są na zewnątrz.

Jak w rodzinie starsze rodzeństwo troszczy się o młodsze, tak troszczą się też we wspólnocie starsi bracia o młodszych; jednak nie dlatego, aby ich od siebie uzależnić, lecz by ich prowadzić do jak największej samodzielności:

… dla przysposobienia świętych do wykonywania posługi, celem budowania Ciała Chrystusowego, aż dojdziemy wszyscy razem do jedności wiary i pełnego poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary wielkości według pełni Chrystusa. [Chodzi o to], abyśmy już nie byli dziećmi, którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi i przebiegłości w sprowadzaniu na manowce fałszu. (Ef 4,12-14)

Im więcej ktoś otrzymał od Boga, tym większa jest jego odpowiedzialność. Biblia zna różne określenia osób niosących odpowiedzialność (Np.: „starsi” [presbyteroi] w Dz 11,30; 14,23; 20,17…; „prorocy i nauczyciele” – Dz 13,1; „episkopoi” [przetłumaczenie tego słowa na język polski stwarza pewne trudności, bo na pewno nie chodzi tu o „biskupów” w rozumieniu katolików czy protestantów, ani też o dosłowne tłumaczenie „strażnik”, którego używają Świadkowie Jehowy, a które po polsku jest zabarwione negatywnie – chodzi tu o kogoś, kto „baczy na innych, troszczy się o innych”] – Dz 20,28; Flm 1,1; 1 Tm 3,2; Tt 1,7; „pasterze i nauczyciele” – Ef 4,11; „którzy wśród was pracują, którzy przewodzą wam i w Panu was napominają” – 1 Tes 5,12; „przełożeni” – Hbr 13,7.17).

Z tych różnych określeń, które są po części utożsamiane (Np.: presbyteros i episkopos w Dz 20 i Tt 1 – co jest świadectwem przeciwko katolickiemu rozróżnianiu między kapłanami i biskupami, którzy i tak nie mają nic wspólnego z biblijnymi prezbiterami i episkopami), można jasno rozpoznać, że w nowotestamentowych wspólnotach nie było ujednoliconej struktury. Konkretna struktura danej wspólnoty była zależna bardzo silnie od warunków, w jakich ta wspólnota żyła.

Ale wszystkim nowotestamentowym wspólnotom nie była znana struktura z monarchistycznym (tzn. jednowładczym) przywódcą. Jedyną głową Kościoła jest Chrystus.

Niestety, ta monarchistyczna struktura była już dosyć wcześnie (początek II wieku) propagowana przez Ignacego z Antiochii i odtąd stała się strukturą prawie wszystkich tak zwanych kościołów. Również reformacja nie odważyła się sięgnąć do czasów przed Ignacym, nawet jeśli w protestanckich wyznaniach hierarchiczna struktura nie ma w takim wymiarze zorganizowanego charakteru jak u katolików, gdzie uznanie hierarchicznej struktury z papieżem na czele warunkuje zbawienie. Jako przykład można tu przytoczyć bullę Unam Sanctam Bonifacego VIII (1302) oraz ustalenia I Soboru Watykańskiego dotyczące nieomylności papieża:

…Dlatego ten Kościół jeden jedyny ma jedno ciało i jedną głowę, nie dwie głowy jak dziwoląg. Ta głowa to właśnie Chrystus i Piotr, Jego następca, a także następca Piotra, według tego, co powiedział Pan do Piotra: „Paś owce moje” (J 21,17). Powiedział ogólnie „moje”, a nie konkretnie te lub owe, co pozwala rozumieć, że wszystkie Mu zostały powierzone. Jeśli zatem Grecy lub inni mówią, że nie zostali powierzeni Piotrowi i jego następcom, to muszą przyznać, iż sami nie są z owiec Chrystusa, ponieważ Pan mówi u św. Jana: „Jest jedna owczarnia i jeden pasterz” (J 10,16).
…Toteż oznajmiamy, twierdzimy, określamy i ogłaszamy, że posłuszeństwo Biskupowi Rzymskiemu jest konieczne dla osiągnięcia zbawienia.
(Bulla Unam Sanctam (1302) – „Breviarium Fidei” – wybór doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, Poznań 1989, str.62)

Dlatego trzymając się wiernie Tradycji otrzymanej od początku wiary chrześcijańskiej, ku chwale Boga, Zbawiciela naszego, ku podwyższeniu religii katolickiej i zbawieniu chrześcijańskich narodów, za zgodą świętego Soboru nauczamy i definiujemy jako dogmat objawiony przez Boga, że Biskup Rzymski, gdy mówi ex cathedra – tzn. gdy sprawując urząd pasterza i nauczyciela wszystkich wiernych, swą najwyższą apostolską władzą określa zobowiązującą cały Kościół naukę w sprawach wiary i moralności – dzięki opiece Bożej przyrzeczonej mu w osobie św. Piotra Apostoła posiada tę nieomylność, jaką Boski Zbawiciel chciał wyposażyć swój Kościół w definiowaniu nauki wiary i moralności. Toteż takie definicje są niezmienne same z siebie, a nie na mocy zgody Kościoła.
Jeśli zaś ktoś, co nie daj Boże, odważy się tej naszej definicji przeciwstawić, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych.

(1. Sobór Watykański, sesja IV, 1870 – Breviarium Fidei, Poznań 1989, str. 86)

Podczas gdy katolicy uznali jako warunek zbawienia nieposłuszeństwo słowom Jezusa z Mt 32,9, my trwamy w braterskiej wspólnocie, którą założył Jezus.

c) „codzienne spotkania”

Chronologicznie rzecz biorąc, nie było to tak, że najpierw przeczytaliśmy Dz 2,42-47 a potem zdecydowaliśmy, aby codziennie razem się spotykać. Chcieliśmy po prostu jak najczęściej i możliwie najintensywniej przebywać ze sobą. Potem poznaliśmy, że Boży Duch poprowadził nas do tego samego życia wspólnotowego, jakie prowadzili pierwsi chrześcijanie. W swojej mowie, podczas Zielonych Świątek, Piotr nie głosił przykazania kościelnego: „Będziesz spotykał się codziennie ze swoimi braćmi”. Chrześcijanie to czynili, ponieważ miłość Boża była rozlana w ich sercach przez Ducha Świętego (Rz 5,5), miłość braterska, o której Paweł pisze:

Nie jest rzeczą konieczną, abyśmy wam pisali o miłości braterskiej, albowiem Bóg was samych naucza, abyście się wzajemnie miłowali (1 Tes 4,9).

Kto ma Ducha Bożego, ten kocha braci i pragnie wspólnoty oraz dzielenia życia. Jeżeli takie życie zastąpione jest rytualnymi „nabożeństwami”, pokazuje to, że Duch Boży nie ma tam już prawa głosu.

Jesteśmy świadomi, że na przestrzeni wieków zdarzały się takie sytuacje, w których codzienna wspólnota była dla chrześcijan bardzo trudna lub w ogóle niemożliwa. Ale chrześcijanie chcieli w każdej sytuacji robić to, co najlepsze, ponieważ kierowali się wzajemną miłością. Nikt nie obawiał się, że będzie miał zbyt dużo wspólnoty. To miłość do Boga prowadziła braci do przebywania razem.

Cieszymy się, że żyjemy w takim czasie, w którym zewnętrzne warunki (czas pracy, środki komunikacji) bardzo ułatwiają codzienną wspólnotę. Tym łatwiej możemy wypełniać przykazanie z Hbr 3,13:

… lecz zachęcajcie się wzajemnie każdego dnia, póki trwa to, co „dziś” się zwie, aby żaden z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu.

Ponieważ Jezus wyzwolił nas do osobistej relacji z Bogiem i braćmi, jasne jest, że naszego życia wspólnotowego nie mogą określać rytuały, lecz osobista społeczność ze sobą nawzajem, w której każdy ma swój udział (por. 1 Kor 14,26). Rytuał staje się koniecznością wtedy, gdy umiera żywa relacja. Tam gdzie duchowe życie przestaje być rzeczywistością, „odgrywa” się je przez rytuały.
Codzienna wspólnota prowadzi do tego, że, duchowo patrząc, każdy dzień jest świętem. Każdego dnia doświadczamy wspólnoty z Bogiem i z braćmi. Chociażby już z tego powodu nie widzimy żadnej przyczyny, by obchodzić szczególne święta.
Ta praktyka odpowiada następującym fragmentom z Nowego Testamentu:

Rz 14,5: Jeden czyni różnicę między poszczególnymi dniami, drugi zaś uważa wszystkie za równe…

Chrześcijanie z Żydów, ogarnięci jeszcze wpływem prawa żydowskiego, przestrzegali żydowskich świąt; chrześcijanie, którzy już zrozumieli, że przez zbawcze dzieło Jezusa Prawo nie ma już wartości, nie czynili różnic między dniami. To obowiązuje nas też dzisiaj, ponieważ wiemy, że Prawo wypełniło się w Jezusie. Okres przejściowy między Starym a Nowym Testamentem dawno już przeminął. Dlatego też Paweł w Kol 2,16-17 pisze:

Niech więc nikt o was nie wydaje sądu co do jedzenia i picia, bądź w sprawie święta, czy nowiu, czy sabatu! Są to tylko cienie spraw przyszłych, a rzeczywistość należy do Chrystusa.

Kto chce przestrzegać dni świątecznych, ten nie pojął jeszcze znaczenia zbawienia. Święta są przecież tylko cieniem przyszłych spraw. My wierzymy, że wieczna rzeczywistość w Chrystusie już nadeszła i przez to przeżywamy każdego dnia uroczystość Jego obecności we wspólnocie świętych.

Gal 4,9-11:… Teraz jednak, gdyście Boga poznali i, co więcej, Bóg was poznał, jakże możecie powracać do tych bezsilnych i nędznych żywiołów, pod których niewolę znowu chcecie się poddać? Zachowujecie dni, święta nowiu i lata! Obawiam się o was: czy się dla was nie trudziłem na próżno.

Również ten fragment pokazuje, że zachowywanie „dni, świąt nowiu, lat” jest powrotem do „bezsilnych i nędznych żywiołów”. Dokładne opisanie znaczenia owych „żywiołów” stanowiłoby osobne zagadnienie, który wykraczałoby poza ramy tego opracowania – jasne jest jednak, że Paweł widzi przestrzeganie żydowskich świąt przez chrześcijan jako zagrożenie dla ich zbawienia, ponieważ zaprzecza to chrześcijańskiej wolności.

Pierwsi chrześcijanie nie obchodzili „chrześcijańskich” świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Boże Narodzenie sięga swoimi korzeniami pogaństwa, a Wielkanoc jest również silnie przesiąknięta takimi zwyczajami. Święta te niosą z sobą zagrożenie poprzez to, iż jednorazowe wydarzenia wcielenia się Logosu oraz śmierci i zmartwychwstania Jezusa zostają zamienione na regularnie powtarzające się mity. Zmartwychwstanie Jezusa stało się symbolem ponownie budzącej się do życia przyrody, a Boże Narodzenie – świętem światła, które wcześniej było obchodzone jako święto niezwyciężonego boga słońca Sol Invictus. Pogaństwo powróciło pod płaszczykiem chrześcijaństwa.

W Chrystusie dni i pory roku straciły swoje znaczenie. Jednakże również w dzisiejszych czasach powinny być zachowywane socjalne prawa dotyczące regularnych dni odpoczynku. Dobrą rzeczą jest, że dzięki postępowi technicznemu, w wielu krajach dwa dni odpoczynku w tygodniu stały się regułą. Również w czasach ograniczania praw socjalnych w żadnym przypadku nie powinno się rezygnować z tego osiągnięcia. Rosnąca produktywność powinna właściwie prowadzić do dalszej redukcji czasu pracy.

W żadnym przypadku nie odrzucamy państwowo ustalonych świąt, raczej pochwalilibyśmy zwiększenie ich ilości (co dziś, niestety, jest utopią). Również dla nie-chrześcijan słusznym jest, by sobie uświadamiać, że praca nie jest celem życia. Społeczeństwo, którego głównym celem jest wzrost gospodarczy, zmierza nieuchronnie ku upadkowi.

Oczywiście cieszymy się z tego, gdy ustalone państwowo dni świąteczne stwarzają nam większą możliwość wspólnoty i kiedy na dłuższych weekendach możemy czasem spotkać braci, którzy mieszkają daleko od nas.

d) „Podział dóbr kultury duchowej i materialnej”

Dz 4,32: Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne.

Didache (wczesnochrześcijańskie pismo z I wieku) 4,8: Nie odwracaj się od potrzebującego, lecz dziel się wszystkim z bratem twoim, a nie mów, że jest to twoja własność, jeśli bowiem macie wspólny udział w nieśmiertelności, to tym bardziej powinniście go mieć w dobrach doczesnych.

Tak samo jak codzienna wspólnota, tak i dzielenie zarówno duchowych, jak i materialnych dóbr, jest następstwem miłości, którą Bóg włożył w nasze serca.

W dobrze funkcjonującej rodzinie, jej członkowie dzielą się ze sobą nawzajem. Nie „moje” lub „twoje” jest w centrum, lecz „nasze”. To, co jest możliwe w ziemskiej rodzinie, miałoby się nie udać w rodzinie Bożej?

Wśród niewierzących powiada się: „Gdzie chodzi o pieniądze, tam kończy się przyjaźń”. We wspólnocie mówi się: „Bracie, podzielę się z tobą”.

Wzajemne dzielenie się jest oczywiście możliwe przy założeniu, że jest to chrześcijańska wspólnota. Jeżeli komuś nie mogę ufać, to nie mogę mu też powierzyć swoich pieniędzy. Jeżeli wiem, że ktoś obchodzi się z moimi pieniędzmi tak samo starannie, jak ze swoimi, ponieważ są one nasze; jeżeli wiem, że nie jest on rozrzutnikiem, pijakiem, palaczem, który moje pieniądze wykorzysta dla swoich grzesznych celów, wtedy mogę się z nim dzielić.

Jako chrześcijanie wiemy, że wszystko otrzymaliśmy od Boga, aby to jak najlepiej dla Niego wykorzystać. Dlatego możemy się też dzielić. Chrześcijaństwo oznacza koniec egoizmu. Wspólnota dóbr jest istotnym wyrazem miłości.

To, jak wygląda wspólnota dóbr, zależy bardzo silnie od sytuacji danej wspólnoty. Im bardziej intensywne jest życie wspólnotowe, tym bardziej intensywna będzie też wspólnota dóbr.
W każdym przypadku wspólnota dóbr musi odbywać się na bazie dobrowolnego dawania (por. Dz 5,4).

Co powiedzieliby nasi krytycy, słysząc następujące słowa z naszych ust:

Czy w braterskiej wspólnocie należy posiadać coś swojego? – Jest to przeciwne świadectwu Dziejów o tych, którzy uwierzyli. Jest napisane: Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał. Dlatego, kto nazywa coś swoim, czyni siebie obcym dla Kościoła Bożego i dla miłości Pana, który pouczył nas, zarówno słowem, jak i czynem, że trzeba dawać za przyjaciół swoje życie, a nie tylko rzeczy zewnętrzne. (przypis tłumacza: rzeczy zewnętrzne: dobra materialne. Wyrzeczenie się posiadania dóbr – według Bazylego – obowiązuje nie tylko w braterskiej wspólnocie, było bowiem praktykowane w całym Kościele apostolskim.) (Św. Bazyli Wielki. Pisma Ascetyczne, Reguła krótsza 85, t.2, Kraków 1995, str. 276-277)

Ci, którzy na świecie posiadali jakieś dobra, niech dobrowolnie przekażą je na wspólną własność. (Św. Augustyn. Pisma Monastyczne, Reguła Św. Augustyna, Kraków 2002, str. 155)

Tę zwłaszcza wadę należy w klasztorze wykorzenić: Niech się nikt nie ośmiela cokolwiek dawać lub przyjmować bez pozwolenia opata, ani czegokolwiek posiadać na własność, choćby najmniejszej rzeczy, ani książki, ani tabliczek do pisania, ani rylca, niczego w ogóle. Mnisi nie mają przecież prawa rozporządzać samodzielnie nawet własnym ciałem i własną wolą, a wszystkiego, co niezbędne, oczekują od ojca klasztoru. Każdemu tylko to posiadać wolno, co mu opat sam dał lub na co mu pozwolił. Wszystko dla wszystkich powinno być wspólne i niechaj nikt niczego nie nazywa swoim ani za swoje nie uważa. Gdyby się okazało, że ktoś przywiązał się do tej szkaradnej wady, należy takiego brata raz i drugi upomnieć. Jeśli się zaś nie poprawi, podlega karze. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 33: Czy mnisi powinni posiadać coś na własność?)

Gdyby nawet właśni rodzice coś mu przysłali, niechaj nie waży się przyjąć, dopóki nie przedstawi sprawy opatowi. Opat zaś, jeśli poleci przyjąć, sam zadecyduje, komu rzecz tę należy przydzielić, a brat, któremu ją przysłano, niechaj się nie smuci, by nie dawać okazji diabłu. Kto by ośmielił się postąpić inaczej, poniesie karę przewidzianą w Regule. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 54: Czy mnich może otrzymywać listy lub cokolwiek innego?).

Wspólnota dóbr jest całkowita (Frere Roger, Reguły Taize, 7. wydanie 1974, str. 51 – tłum. wł.).

To, co „najdostojniejsze dzieci Kościoła” (tak H.U. von Balthasar nazywa założycieli zakonu) mogły zrealizować tylko dzięki przymusowi i pod groźbą kary, to jest we wspólnocie dziełem miłości, która daje na podstawie dobrowolnej decyzji.

Aby uniknąć nieporozumień, trzeba nadmienić, że odrzucamy wspólnotę dóbr w sensie absolutnym, jak to ukazują w/w reguły zakonne, jako zaprzeczającą godności człowieka.

Jest to po prostu hańbiące, by dawać odczuć człowiekowi zależność od tak zwanych duchowych przywódców również w drobnostkach życia codziennego (książka, rylec…). Biblijna koncepcja wspólnoty dóbr, do realizacji której również my dążymy, oparta jest na zasadzie prywatnej własności, gdzie każdy z własnej woli wnosi swój wkład dla dobra wspólnoty.

Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. (2 Kor 9,7)

Jest rzeczą normalną między chrześcijanami, że omawia się wspólnie osobiste problemy, wątpliwości, przewinienia. Jest to oparte na głębokim zaufaniu, które możemy mieć do siebie nawzajem w Jezusie. Oczywiście, pan Kluge musiał znowu to zinterpretować negatywnie, że jakoby przez to można celowo wpływać na poszczególne osoby.

Każdy człowiek stale ulega wpływom. Kto sądzi, że nie ulega wpływowi, ten pokazuje tylko swoje bezkrytyczne widzenie świata. Jasne jest, że my także wpływamy na siebie nawzajem, ale nie w tym sensie, w jakim nam się to zarzuca. Jesteśmy razem dlatego, aby poprzez zachęty i napomnienia umacniać się nawzajem w drodze do Boga.

Dzięki naszej wolności możemy określać, kto ma na nas wpływ. Nie ulegamy wpływowi ogłupiających środków masowego przekazu, ale świadomie, lecz nie bezkrytycznie, poddajemy się pozytywnemu wpływowi Bożemu poprzez częste czytanie Biblii i wspólnotę z braćmi. Braterska krytyka i napomnienia są zawsze jasne i otwarte. Natomiast stosowanie psychologicznych trików, dynamicznych efektów grupowych itd., przeczy godności człowieka, dlatego nie znajdzie się takich metod wśród chrześcijan.

Bracia, z którymi dzielimy nie tylko pewne akty kultu, lecz każdy dzień, których grzechy i słabości nie są nam obce, którzy nie szukają swoich korzyści, lecz chcą dawać, którzy są również gotowi przyjmować napomnienia, – są na pewno bardziej godni zaufania niż jacyś guru, czy duchowni, którzy nie są gotowi, tak jak Paweł „dać nie tylko naukę Bożą, lecz nadto dusze nasze” (1 Tes 2,8), lecz przez przywłaszczone sobie tytuły, utrzymują dystans wobec innych.

e) „wykluczenie grzeszników ze wspólnoty”

Słowa Jezusa na ten temat są całkiem jednoznaczne:

Gdy brat twój zgrzeszy <przeciw tobie>, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź z sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków oparła się cała sprawa. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik! Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie (Mt 18,15-18).

Również Paweł zajmuje w tej kwestii jednoznaczne stanowisko:

Słyszy się powszechnie o rozpuście między wami, i to o takiej rozpuście, jaka się nie zdarza nawet wśród pogan; mianowicie, że ktoś żyje z żoną swego ojca. A wy unieśliście się pychą, zamiast z ubolewaniem żądać, by usunięto spośród was tego, który się dopuścił wspomnianego czynu.
Ja zaś … już potępiłem, …, sprawcę owego przestępstwa. … wydajcie takiego szatanowi na zatracenie ciała, lecz ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa.
Czyż nie wiecie, że odrobina kwasu całe ciasto zakwasza? Wyrzućcie więc stary kwas, abyście się stali nowym ciastem, …
Tak przeto odprawiajmy święto nasze, nie przy użyciu starego kwasu, kwasu złości i przewrotności, lecz – przaśnego chleba czystości i prawdy…
Dlatego pisałem wam wówczas, byście nie przestawali z takim, który nazywając się bratem, w rzeczywistości jest rozpustnikiem, chciwcem, bałwochwalcą, oszczercą, pijakiem lub zdziercą. Z takim nawet nie siadajcie wspólnie do posiłku…
Usuńcie złego spośród was samych. (z 1 Kor 5)

Nie wprzęgajcie się z niewierzącymi w jedno jarzmo. Cóż bowiem ma wspólnego sprawiedliwość z niesprawiedliwością? Albo cóż ma wspólnego światło z ciemnością? Albo jakaż jest wspólnota Chrystusa z Beliarem lub wierzącego z niewiernym? Co wreszcie łączy świątynię Boga z bożkami? Bo my jesteśmy świątynią Boga żywego – według tego, co mówi Bóg: Zamieszkam z nimi i będę chodził wśród nich, i będę ich Bogiem, a oni będą moim ludem. Przeto wyjdźcie spośród nich i odłączcie się od nich, mówi Pan, i nie tykajcie tego, co nieczyste, a Ja was przyjmę i będę wam Ojcem, a wy będziecie moimi synami i córkami – mówi Pan wszechmogący. Mając przeto takie obietnice, najmilsi, oczyśćmy się z wszelkich brudów ciała i ducha, dopełniając uświęcenia naszego w bojaźni Bożej. (2 Kor 6,14-7,1).

Wczesnokościelna praktyka przyjmowała te słowa poważnie, często były one nawet interpretowane zbyt surowo. Również u późniejszych autorów wielkich „kościołów” znajdujemy jasne wypowiedzi w tym kierunku, nawet jeśli nie uczynili oni nic, by je urzeczywistnić.

…Przez to wyznaczona jest bardzo jasna granica między kościołem, a społeczeństwem, która nie zezwala na płynne przejścia. Wyrazem tego wyraźnego podziału jest brak jakichkolwiek zahamowań ze strony Pawła, by rozróżnić między „wierzącymi” i „niewierzącymi”. Komu by w dzisiejszych czasach przyszło do głowy, żeby w swoim otoczeniu dokonywać podziału na poziomie językowym w takiże sposób. Paweł natomiast dokonuje tutaj zasadniczego podziału – na podstawie tego, co Nowe, co zaczęło się wraz z Chrystusem i Kościołem powstałym w świecie. I tak rozróżnia on nawet pomiędzy tymi „wewnątrz” (1 Kor 5,12) i tymi „na zewnątrz” (1 Kor 5,12n; 1 Tes 4,12). Paweł nigdy jednak nie rozróżnia między chrześcijanami, którzy tylko zewnętrznie przynależą do wspólnoty i praktykującymi wierzącymi. Być chrześcijaninem oraz przynależeć do widocznej, zgromadzającej się wspólnoty to dla niego jedno i to samo. Więcej jeszcze! Bycie chrześcijaninem wymaga, żeby otrzymane przez chrzest uświęcenie oraz moralne życie ochrzczonego, były nierozłączne. Jeśli między nimi powstaje zbyt głęboka przepaść, wówczas Paweł wymaga wyciągnięcia konsekwencji (jak to następuje w 1 Kor 5,9-11). To bardzo surowe zarządzenie – oddzielnie to rozpatrując – może sprawiać nawet wrażenie, jakoby Paweł w ogóle nie kierował się chrześcijańskim miłosierdziem wobec osoby dopuszczającej się winy. Zarządzenie to wyraża w dobitny sposób biblijną zasadę, którą można nazwać świętością kościoła. Kościół nie jest jedynie uświęcony przez czyn zbawczy Jezusa, musi on urzeczywistniać to uświęcenie, żyjąc w odpowiedni sposób. Jeśli zaś nie będzie tego robić, wówczas upodobni się do świata. Paweł nie ma żadnych wewnętrznych oporów, by odnieść do wspólnoty w Koryncie formułę prawa, która miała stać na straży świętości starotestamentowego Narodu Bożego: „Usuniesz zło spośród siebie” (por. Pwt. 17,7; 1 Kor 5,13). Również tutaj widoczne jest ostre przeciwstawienie Kościoła i świata.
(Gerhard Lohfink, Wie hat Jesus Gemeinde gewollt?, Freiburg im Breisgau 1982, str. 149-150; tłum. wł.)

Gmina wezwana jest do zawiadywania urzędem kluczy, … ; sam Bóg ma teraz wydać wyrok na grzesznika. Jeśli odbędzie szczerą pokutę oraz wyzna publicznie swój grzech, otrzyma odpuszczenie wszystkich grzechów w imię Boga (por. 2 Kor 2,6n), jeżeli jednak trwać będzie w swoim grzechu, to gmina będzie musiała mu w imieniu Boga zatrzymać jego grzech. Oznacza to wszakże wykluczenie ze wszystkich wspólnot gminy: „nich ci będzie jak poganin i celnik” (Mt 18,17)…. Wykluczenie z gminy potwierdza jednak jedynie zaistniały już fakt, to bowiem nieskłonny do pokuty grzesznik „sam na siebie wydaje wyrok” (Tt 3,11). Nie gmina wydaje na niego wyrok, on sam wydał go na siebie. Owo całkowite wykluczenie określa Paweł jako „wydanie szatanowi” (1 Kor 5,5; 1 Tm 1,20). Winnego oddaje się z powrotem światu, w którym panuje szatan i czyha śmierć…. Winny zostaje usunięty ze wspólnoty Ciała Chrystusa, ponieważ sam ją opuścił. Nie przysługują mu już żadne prawa do gminy. Jednakże jeszcze i ten ostatni środek służyć ma wyłącznie zbawieniu brata, którego dosięgnął „ku ratunkowi jego ducha w dzień Pana Jezusa” (1 Kor 5,5), „ażeby się oduczyli bluźnić (1 Tm 1,20). Powrót do gminy bądź osiągnięcie zbawienia to powód nakładania rygorów przez wspólnotę. Jest ono działaniem pedagogicznym. I tak, jak nie ulega wątpliwości, że orzeczenie gminy trwa w wieczności, gdy brat nie podejmuje pokuty, tak wyrok pozbawiający grzesznika zbawienia jest jedynie ostatnią z możliwych propozycji uczestnictwa we wspólnocie Kościoła i zbawienia.
W ten sposób probierzem uświęcenia gminy staje się jej postępowanie, godne Ewangelii. Przynosi ono owoc ducha i trwa w ryzach słowa. Jest gminą tych, których uświęceniem jest sam Chrystus (1 Kor 1,30) i którzy zmierzają ku paruzji.”
(Dietrich Bonhoeffer, Naśladowanie, Poznań 1997; str. 218-220)

W końcu dyscyplina we wspólnocie (to znaczy gotowość, aby napominać grzeszących braci, a w przypadku braku gotowości do zmiany, aby się od nich oddzielić) jest kwestią miłości i tożsamości wspólnoty. Miłość nie patrzy na grzesznika bezczynnie, ale wskazuje grzesznikowi na duchowe niebezpieczeństwo, w którym się on znajduje. Miłość nie będzie biernie patrzeć, jak człowiek duchowo umiera. Celem wykluczenia jest ostatecznie: „aby jego duch był zbawiony”, nawet jeżeli nie mamy żadnej gwarancji, że grzesznik się nawróci.

Jeżeli ktoś, mimo intensywnych napomnień i zachęt, trwa w grzechu, sprzeciwia się uświęceniu, to nie ma dla niego miejsca we wspólnocie uświęconych przez Boga. Może konfrontacja ze światem będzie mogła mu jeszcze pomóc i pokazać, co stracił przez swoje grzechy. Może to „wydanie szatanowi” (co nie oznacza, że szatan ma jakąś szczególną moc, by męczyć grzesznika, ale że ktoś nie jest we wspólnocie, lecz w świecie, w którym według słów Jezusa, szatan jest władcą (J 14,30)) doprowadzi do „zatracenia ciała”, to znaczy do porzucenia grzesznej, przeciwnej Bogu postawy.

Inna rzecz, o którą tu też chodzi, to tożsamość wspólnoty. Jeżeli wspólnota zbawionych ma w swoich szeregach również takich, którzy przeciwstawiają się zbawczemu dziełu Jezusa i dla których grzech jest ważniejszy niż naśladowanie Jezusa, to przestaje ona być wspólnotą.

Oczywiście jest dla nas jasne, że nigdy nie było i nie będzie bezgrzesznej wspólnoty. Wyznawanie grzechów nie jest dla nas „werbalnym przyznaniem”, ale wyrazem walki z grzechem.

Jan Apostoł, w swoim pierwszym liście, podkreśla z jednej strony, że chrześcijanin nie grzeszy (1 J 3,3-10), z drugiej strony pisze, iż każdy, kto mówi, że nie zgrzeszył, czyni z Boga kłamcę (1 J 1,8-10). Te dwie wypowiedzi nie są sprzeczne ze sobą. W trzecim rozdziale Jan mówi zasadniczo o życiu zbawionego, który ma zupełnie nową postawę do grzechu i nie czyni już wielu rzeczy, które piętnowały jego stare życie. Życie chrześcijanina jest życiem w wolności i w zwycięstwie nad grzechem. Ale właśnie wtedy, gdy ktoś stara się żyć w uświęceniu, o wiele wyraźniej będzie zauważał, jak wiele rzeczy nie jest jeszcze w porządku, jak wiele grzechów, mimo wszystko, jest jeszcze w jego życiu. …wszyscy bowiem często upadamy (Jk 3,2).

Kto podporządkowuje swoje życie Jezusowi i dzieli je ze swoimi braćmi, ma oczywiście mniej do czynienia z innymi ludźmi. Jezus stawiał to swoim uczniom jako podstawowe wymaganie, aby w porównaniu z relacją do Niego, wszystkie inne relacje zeszły na dalszy plan.

Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swego, i matki, i żony, i dzieci, i braci, i sióstr, a nawet i życia swego, nie może być uczniem moim. (Łk 14,26).

Dla Jezusa duchowe pokrewieństwo stało wyżej niż to naturalne:

I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: „Oto matka moja i bracia moi. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką. (Mt 12,49-50).

Życie możemy dzielić tylko z tymi, którzy naśladują tego samego Pana. Ale takiego zobowiązania się do zerwania wszelkich więzów rodzinnych, jakie pojawia się w katolickich zakonach, nie ma w Bożej wspólnocie.

Posłużmy się tu znowu cytatem:

„Dlatego w ogóle nie należy pozwalać krewnym ani gościom rozmawiać z braćmi, chyba że jesteśmy przekonani, iż będą prowadzić rozmowy ku zbudowaniu i doskonaleniu duszy.”
(Św. Bazyli Wielki. Pisma Ascetyczne, Reguła dłuższa nr 32, t.2, Kraków 1995, str. 134)

Co powiedziałby pan Kluge, gdybyśmy sformułowali coś w tym rodzaju? Kontrola środowiska? Kontrola informacji? Typowa oznaka sekty! A przecież Bazyli czczony jest przez swój „kościół” jako święty.

We wspólnocie Jezusa są tylko aktywni członkowie. Dlatego czysto formalne członkostwo w kościele Jezusa jest niedorzecznością. Życie wspólnotowe i anonimowość przeczą sobie jak woda i ogień. Dlatego niemożliwe jest, aby „kościoły”, w których przeważająca większość członków nie akceptuje nawet własnych prawd wiary, nazywać kościołami. Jeżeli życie wspólnoty zastąpione jest formalizmem, pokazuje to jasno, że nie działa tu Duch Boży.

Nie zarzucamy „organizacjom kościelnym” chrztu niemowląt, lecz to, że dzieci nie są ochrzczone we wspólnotę braci i sióstr, w której będą wychowane do chrześcijańskiego życia. Nie chodzi o rozstrzygnięcie kwestii czy chrzcić niemowlęta czy dorosłych, lecz czy chrzest jest dokonywany we wspólnocie wierzących czy w formalistycznej organizacji.

Podatek kościelny jest dla chrześcijan czymś absolutnie nie do pomyślenia. Z moimi braćmi dzielę i tak wszystko, co mam – na podstawie wolnej relacji miłości. Zobowiązywanie kogoś do datków przez państwowy obowiązek, jest odrzuceniem podstawowego kryterium bycia Bożą wspólnotą. Jeżeli jakieś dzieło jest od Boga, to wierzący stoją za tym i dają więcej niż to konieczne, bez przymusu. Datki z przymusu są brakiem zaufania wobec Boga i wierzących, a właściwie przyznaniem się do swej własnej niewiary.

Gdy Kluge pisze o naszych stosunkach do osób spoza grupy, waha się w swej terminologii między „innowiercami” a „chrześcijanami spoza Grupy”.

Z innowiercami, a więc niechrześcijanami, wspólna modlitwa nie jest możliwa, ponieważ musi być przecież jasne, że modlimy się do tego samego Boga. Ta zasada była w pierwszych wiekach oczywista. Z ludźmi, którzy szczerze szukają Boga, modlimy się chętnie. Również z chrześcijanami „spoza Grupy” wspólna modlitwa jest samo przez się zrozumiała. Zawsze bardzo się cieszymy, kiedy spotykamy chrześcijan, którzy niezależnie od naszej wspólnoty znaleźli Jezusa i cieszymy się głęboko z jedności z nimi.

Znakiem chrześcijaństwa dla innych jest nie „nasza grupa”, ale wzajemna miłość, którą Bóg wlał w serca wszystkich swoich dzieci. Kiedy poznajemy chrześcijan to oczywistym i naturalnym jest, że chcemy wspólnie starać się o jedność i ją znaleźć. Jednak niedopuszczalne jest piętnowanie braci w wierze jako sekciarzy, co czyni pan Kluge, który niejako uważa nas za chrześcijan, a jednak z drugiej strony, określa sektą. Przy czym należy zaznaczyć, że nie podjął on nigdy najmniejszej próby dojścia z nami do jedności.

Nie uważamy się za wspólnotę elitarną. Pośród chrześcijan nie ma prawa powstać podział na elitę i normalnych członków. Każdy jest święty i każdy stara się o wzrost w wierze. Naszym celem nie jest wywyższanie się, lecz pokorna służba. Nie mamy prawa być pyszni z tego, co sami tylko otrzymaliśmy.

Nie jesteśmy jednak gotowi z powodu pozornej pokory zrezygnować ze stwierdzenia, że chrześcijaństwo jako jedyne posiada prawdę. Przekonanie, że tylko chrześcijaństwo jest prawdą (co siłą rzeczy oznacza, że wszystkie inne drogi są fałszywe) nie jest wyniosłością. Takie było też przekonanie Jezusa (J 14,6) i apostołów (Dz 4,12). Tego przekonania i my chcemy się mocno trzymać. Sami doświadczyliśmy tego, że Bóg powołał nas z ciemności do światła, z kłamstwa do prawdy. Teraz możemy wołać innych, aby uczynili ten sam krok nie dlatego, że sami sobie wydajemy się dobrzy, lecz dlatego, że wiemy, iż Jezus jest jedyną drogą do Boga. Pragniemy dzielić się z innymi tym darem, który otrzymaliśmy od Boga.

Nie jesteśmy gnostykami, którzy postrzegają ludzi jako „istoty uwięzione w materii”, ponieważ materia jest również częścią Bożego stworzenia. Nie myślimy też, że osiągnęliśmy szczególnie wysoki religijny i moralny poziom. Cóż to za świat, który to, co normalne przedstawia już jako zbyt wysoki poziom! Nie chodzi o to, czy się coś „osiągnie” czy nie; jako chrześcijanie żyjemy z Bożej siły i doświadczamy, iż Jego przykazania nie są ciężkie.

Albowiem miłość względem Boga polega na spełnianiu jego przykazań, a przykazania jego nie są ciężkie. (1 J 5,3)

Odnośnie Dz 2, 42- 46: Nie chodzi nam o formalne kopiowanie konkretnego, uwarunkowanego ówczesnymi warunkami, modelu wspólnoty ani też tego nie czynimy. Jednak z Dz 2 wyraźnie widać, jak Boży Duch napełnił młodych chrześcijan miłością do Boga i do siebie nawzajem. Ona to stanowi trwałą podstawę wspólnoty chrześcijańskiej, niezależnie od warunków czasowych w jakich chrześcijanie żyją. Ta sama miłość, która prowadziła chrześcijan do codziennej wspólnoty oraz dzielenia dóbr materialnych, prowadzi także nas, nawet jeśli jej urzeczywistnienie w dzisiejszych czasach wygląda trochę inaczej niż w Jerozolimie w roku 30 lub w Efezie w roku 55. Nie zawsze i nie wszędzie codzienna wspólnota była tak łatwa jak w naszych czasach. Chrześcijanie czynili wszystko, co mogli, lecz warunki nie zawsze pozwalały na codzienne spotkania. W naszych czasach natomiast pozwalają, co z wdzięcznością przyjmujemy jako dar, nie patrząc na to z punktu widzenia wysoko- albo niskowartościowego modelu wspólnoty.

Jezus powołał nas do świętego życia. Stąd rzeczą oczywistą jest, że wspólnota oczekuje od swoich członków wysokiego moralnie poziomu życia. Taka jest nauka Biblii (Np.: Flp 2,14-15: Czyńcie wszystko bez szemrań i powątpiewań, abyście się stali bez zarzutu i bez winy, jako nieskazitelne dzieci Boże pośród narodu zepsutego i przewrotnego. Pośród niego jawicie się jako źródła światła w świecie…) oraz tradycja wczesnego kościoła (Np.: Atenagoras, Prośba za chrześcijanami: …wiecie więc, że najmniejszej nawet myśli o grzechu nie dopuszczają do siebie ludzie, dla których normą życia jest Bóg: pragniemy przecież, aby każdy z nas był w obliczu Boga człowiekiem nienagannym i bez zarzutu. w: Stanisław Kalinkowski „Prośba za chrześcijanami. O zmartwychwstaniu umarłych. Atenagoras z Aten”, Warszawa 1985, str.29)

Nie jest jasne czy Kluge chce nas tu pochwalić, czy też dążenie do moralnego życia rozumie on jako cechę sekty (Brak dążenia do moralności stanowi z kolei pewny dowód na to, że dana organizacja nie jest już kościołem). Zakładamy to lepsze, i korygując, nadmieniamy, że wyrażenia „fałszywe świadectwo” z reguły nie używamy na określenie swobodnego stylu życia.

————————-

4. tautologia – wypowiedź, w której występuje określenie nie wnoszące nic nowego w stosunku do tego, co jest przez nie określone