Category Archives: Polski

V. B. 2. Odn.: „Moralne wytyczne, którymi należy kierować się w życiu”

„Nie bierzcie więc wzoru z tego świata, lecz przemieniajcie się przez odnawianie umysłu, abyście umieli rozpoznać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu przyjemne i co doskonałe.” (Rz 12,2)

Nasze życie kształtujemy według Jezusa, który jest naszą wytyczną życiową. Jego wola przenika wszystkie aspekty naszego życia. Jednak nie poprzez ustanowienie kodeksu wytycznych moralnych, lecz poprzez to, iż żyjąc w Nim, widzimy, jak Jego wola, którą jest uświęcenie, wnika we wszystkie obszary naszego życia.

Nasze życie nie jest nieustającą ucieczką przed grzechem, lecz wytrwałym zbliżaniem się do Boga. Nie mamy żadnego kodeksu zachowania, czy to formalistycznego, czy kazuistycznego, którego wymaganiom mielibyśmy sprostać. Lecz ponieważ żyjemy nieprzerwanie jako chrześcijanie, właśnie w naszej codzienności, chcemy we wszystkich naszych sprawach wcielać Bożą wolę w rzeczywistość.

Wyżej wspomniany przykład fryzjerki dobrze ukazuje, że wiele spraw leży w gestii jednostki, a nie jest tępym przestrzeganiem narzuconych regułą zasad.

Odrzucenie alkoholu i nikotyny, które rokrocznie zbierają milionowe żniwo zgonów i chorób, oraz są powodem niewyobrażalnych cierpień, jest chyba oczywiste dla każdego, kto jest świadom swej odpowiedzialności moralnej.

Ci bracia i siostry, którzy niegdyś palili, wraz ze swym zbliżeniem się do Boga uwolnili się od papierosów i nie widzą niepalenia jako przykazania możliwego do spełnienia jedynie poprzez wielkie przezwyciężenie się.

Jeśli chodzi o alkohol: Biblia wprawdzie nie zabrania umiarkowanego spożycia wina. Jednak, właśnie w takich czasach jak nasze, widzimy wiele powodów, by całkowicie wyrzec się alkoholu. Z jednej strony często siedzimy za kierownicą, a dla każdego kierowcy 0,0 promila powinno być bezdyskusyjne. Z drugiej strony alkohol stał się w naszych czasach problemem społecznym niespotykanych dotąd rozmiarów. Chcemy dać ludziom, którzy byli zależni od alkoholu, środowisko, które nie będzie im w żaden sposób pokusą do powrotu do poprzednich grzechów. Poza tym dziś oferuje się mnóstwo przeróżnych soków i herbat ziołowych, którymi bogato obdarza nas przyroda, stanowiących alternatywne rozwiązanie dla tych, którzy nie chcą pić samej wody, a być może nie tolerują mleka.

Co się tyczy innych używek (np. kawy), ich szkodliwość dla zdrowia jest gruntownie wykazana i nie tylko „przez medycynę” są one „uznane jako niezdrowe”. Kto kocha swego Stwórcę, chroni Jego dzieło, a swoje ciało oddaje całkowicie do Jego dyspozycji.

W uwagach G. Kluge na temat mycia się, uwidacznia się z jaką łatwością naciąga on wszystko, aby przypisać naszej wspólnocie rygorystyczny system przykazań. To i smutne, i w sumie śmieszne, że musimy podkreślać, że nie mamy jakichkolwiek wewnętrznych norm określających dozwoloną częstotliwość mycia się. Nawet jeśli merytorycznie słuszne zdanie (cytowane przez G. Kluge, że zbyt częste mycie „prowadzi do uszkodzenia skóry”) rzeczywiście zostało przez kogoś z nas wypowiedziane, to mimo to wniosek, że jest to jakiś rygorystyczny przepis, jest śmieszny. Można się z niego dowiedzieć o wiele więcej o uprzedzeniach G. Kluge, niż o naszych przyzwyczajeniach w dziedzinie higieny osobistej.

Ponownie jednak coś, co naszej wspólnocie jest obce, odnaleźć możemy w regule jednej z organizacji składowych kościoła pana Kluge:

Chorym należy udostępnić korzystanie z łaźni, ilekroć jest to dla nich wskazane; zdrowym zaś, a zwłaszcza młodym, trzeba na to rzadziej pozwalać. (Reguła św. Benedykta, rozdz. 36; http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/regula_osb_02.html, 2005)

Odnośnie: „Wątpienia w słuszność nauk głoszonych przez Grupę”:

Właściwa nauka (a nie jakiekolwiek psychologiczne manipulacje) jest podstawą każdej wspólnoty chrześcijańskiej. Kto poddaje tę podstawę pod wątpliwość, stawia się na zewnątrz wspólnoty. Wspólnota, jeśli chce pozostać Bożą wspólnotą, musi się trzymać nauki objawionej przez Boga. Oczywiście słabym braciom należy się wiele cierpliwości. Jednak ten, kto nie przyjmuje biblijnej nauki, oddzielił się od wspólnoty. Pozbywszy się tej zasady, pozbylibyśmy się naszej tożsamości jako wspólnoty chrześcijańskiej. Zasada, że tylko poprzez właściwą naukę można być zbawionym, jest ogólno-chrześcijańska i znajduje wyraz w niezliczonych dokumentach kościelnych, jak na przykład:

Ktokolwiek chce być zbawiony, musi przede wszystkim wyznawać katolicką wiarę, której jeśliby kto nie zachował całej i nienaruszonej, bez wątpienia zginie na wieczność. (Symbol „atanazjański”, Breviarium Fidei, Wybór doktrynalnych wypowiedzi kościoła, Poznań 1989, str. 623) – tu poprzez „wiarę katolicką” rozumie się wyłącznie właściwą wiarę odnośnie Trójcy i osoby Jezusa. Z tym zdaniem w kontekście tego dokumentu się zgadzamy. Właściwe rozumienie osoby Jezusa i Trójcy jest dla chrześcijaństwa nauką zasadniczą, której nie można pominąć.

Według konstytucji apostolskiej Piusa XII „Munificentissimus Deus” z roku 1950 już świadome wątpliwości co do nauki o wniebowzięciu Marii są wystarczające do potępienia:

Dlatego jeśliby ktoś, czego niech Bóg broni, odważyłby się temu zaprzeczyć albo dobrowolnie podawać w wątpliwość to, co zostało przez Nas zdefiniowanie, niech wie, że odpadł od Boskiej i katolickiej wiary. (Breviarium Fidei, str.278)

U katolików już świadome powątpiewania w niebiblijną naukę wystarczają do odpadnięcia! Nawet, jeśli w praktyce akceptują każdego niewierzącego czy przestępcę (tak na przykład Hitler pozostał aż do śmierci członkiem „kościoła” katolickiego, nie będąc w żaden sposób wyłączonym), w ich własnych wypowiedziach dogmatycznych znajdujemy poglądy, które G. Kluge osądziłby u wszystkich innych grup jako sekciarskie. Czy jego własna organizacja rządzi się innymi prawami?

Nie jest żadnym „rygorystycznym przepisem” wykluczenie za świadomie powtarzane ciężkie grzechy. Jezus sam nakazuje w Mt 18,15-17, by uparci grzesznicy byli wykluczeni. Więcej na ten temat jednak można znaleźć powyżej (III.D.e – obraz wspólnoty).

Przedstawiając naszą postawę do seksualności G. Kluge powołuje się na wypowiedź jednego z naszych „członków”, że „wstrzemięźliwość spowodowana jest zbliżającym się końcem świata”, natychmiast dodając, że to „nie jest opinią ogólnie reprezentowaną przez Grupę”. Ponieważ odkąd odnaleźliśmy siebie nawzajem, zawsze odrzucaliśmy oczekiwanie bliskiego powrotu Pana jako z gruntu sprzeczne z Biblią, możemy definitywnie wykluczyć, że ktokolwiek z braci wypowiedział kiedykolwiek podobne zdanie. Stąd pozostaje tylko możliwość, że albo G. Kluge sam wymyślił tę bajkę, albo że lekkomyślnie uwierzył pomówieniom innych. Popularny wśród „teologów” przesąd, że wielu pierwszych chrześcijan nie zawarło związków małżeńskich z powodu oczekiwania bliskiego przyjścia, przywiodło G. Kluge (czy też jego informatorów) do błędnego wniosku, iż nasz respekt dla bezżenności bierze się z tego samego oczekiwania. To jednak błędny wniosek. Także pierwszym chrześcijanom w ich decyzjach wyrzeczenia się małżeństwa przyświecało nie oczekiwanie bliskiego powrotu Jezusa, ale większa swoboda w staraniu o królestwo Boże. To staranie jest również naszą jedyną motywacją dla bezżeństwa. Wszelkie gnostyckie poglądy, upatrujące się czegoś złego w ciele i w seksualności, są nie do pogodzenia z Nowym Testamentem.

Widzimy seksualność jako część dobrego dzieła Bożego, której miejsce Bóg wyznaczył w małżeństwie (i tylko w małżeństwie). Nie wolno tolerować żadnych przed- czy pozamałżeńskich relacji seksualnych we wspólnocie. W ramach małżeństwa chrześcijańskiego seksualność nie jest zjawiskiem … którego należy unikać, ale naturalnym wyrazem wzajemnej miłości małżonków. Na bazie miłości takiej, jakiej chce Bóg, seks nie jest egoistyczny, ale wyraża oddanie się partnerowi, z którym się jest jednym ciałem. Zdanie mówiące, że seks ma miejsce wyłącznie na płaszczyźnie cielesnej, podczas gdy stosunki międzyludzkie powinny mieć naturę duchową, jest niewłaściwe i nie odzwierciedla naszego nastawienia.

Stwierdzenie, iż jest dużo ważniejszych rzeczy do robienia, jest rzeczywiście właściwe. W Nowym Testamencie (zarówno u Pawła jak i u Jezusa) znajdujemy jasne wypowiedzi o wartości bezżeństwa (Mt 19,12; 1 Kor 7,7-8.17-24.25-40). Tymi słowami uzasadniamy też nasz szacunek do bezżenności. Fakt, że to właśnie katolicki ksiądz, który sam zdecydował się na taki styl życia, nie może tego zrozumieć, można skomentować jedynie jako zadziwiający.

… ale jako ci, którzy poznaliśmy bez potępienia świętość małżeństwa i idziemy jej drogą i przenosimy ją ponad inną, nie jako coś dobrego od złego, ale jako coś lepszego od dobrego. Nie odrzucamy, bowiem małżeństw, ale się ich zrzekamy, nie nakazujemy, ale przekonujemy do świętości zachowując to, co dobre i co lepsze, według sił każdego idącego za nią, a małżeństwa bronimy głośno dopiero wtedy, gdy je ktoś z wrogością oskarża o wyuzdanie dla zniszczenia Stwórcy, który przecież dla rozmnażania rodzaju ludzkiego pobłogosławił małżeństwo, zgodnie ze czcią jemu należną, podobnie jak wszystko, od czego zależy całe życie i dobry użytek. (Tertulian, Przeciw Marcjonowi, Warszawa 1994, str. 66)

Co się tyczy sprawy hobby, do której G. Kluge wraca raz po raz, zajęliśmy stanowisko już na wstępie. Co Paweł albo Jezus odpowiedzieliby na pytanie o ich ulubione hobby?

Nasze „nastawienie do życia” jest niepodobne temu, jakie się nam zarzuca. Nie potrzebujemy się czymś przed kimś wykazywać. Nie chodzi nam też o jakieś poczucie własnej wyższości. Zależy nam na tym, by stale pełnić Bożą wolę. Mimo to jednak nasze życie nie jest ciągłym powątpiewaniem w słuszność własnego postępowania w takim sensie, w jakim pisze to G. Kluge. Nie chodzi nam o ślepe naśladowanie wymyślnego kodeksu obyczajów, którego szczegóły ciągle dopieszczamy. Chcemy raczej w każdej sytuacji słuchać się Boga, wolni od formalistycznych przykazań, w życiu, w którym świętość to nie tylko hasło, lecz rzeczywistość, uzewnętrzniająca się we wszystkich aspektach życia.

V. A. 6. Odn.: „Wykluczenie nieposłusznych członków”

„Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi! A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik!” (Mt 18,17)

Jeśli chodzi o sprawę wykluczenia, nasze stanowisko wyraziliśmy już w związku z „obrazem wspólnoty” (III.D).

Stwierdzenie G. Kluge, że „Grupie nie zależy na zatrzymaniu wszystkich członków za wszelką cenę” jest w sprzeczności z zarzutem, że pragniemy związać ludzi z grupą za pomocą metod psychologicznych.

Nie wolno rozpatrywać sprawy wykluczenia w oderwaniu od życia wspólnoty. Bóg zobowiązuje nas do walki o siebie nawzajem, do wzmacniania innych w świętości. Spełniamy to poprzez braterskie napomnienie i zachętę. Dopiero, kiedy staje się widoczne, że ktoś kocha grzech bardziej niż życie z Bogiem, gdy widzimy, że nie możemy komuś już pomóc we wspólnocie, pozostaje tylko możliwość wykluczenia.

Przytoczona interpretacja Hbr 6,4nn, że już poprzez ponowny grzech ktoś traci szansę nawrócenia oraz nie ma już dla niego łaski, jest silnie uproszczona i nie jest przez nas rozpowszechniana. Taką naukę zawiera już “Pasterz Hermasa”, pismo powstałe u schyłku I wieku naszej ery. Życia jednak nie da się wtłoczyć w taki prosty schemat. Nie mamy prawa odmówić komukolwiek możliwości nawrócenia tak długo, jak nie jest to zupełnie jasne, że odpadł od Boga.

O takiej możliwości mówi nie tylko Hbr 6,4n, ale i liczne inne fragmenty dobitnie ostrzegające przed odpadnięciem. I sam Jezus ostrzega:

Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. (J 15,6)

Decyzja naśladowania Jezusa nie odbiera człowiekowi wolności. Boża miłość zawsze pozostawia ludziom otwartą możliwość, by nawet chrześcijanie powiedzieli Mu „nie”. Jeżeli chrześcijanin istotnie odwrócił się od Boga poprzez swoje grzechy, to według jasnych wypowiedzi Pisma, nie ma dla niego już możliwości nawrócenia, bo zatwardził swoje serce wobec Boga.

Uważajcie, bracia, aby nie było w kimś z was przewrotnego serca niewiary, której skutkiem jest odstąpienie od Boga żywego, lecz zachęcajcie się wzajemnie każdego dnia, póki trwa to, co “dziś” się zwie, aby żaden z was nie uległ zatwardziałości przez oszustwo grzechu. (Hbr 3,12-13)

Nawet jeśli wiele dzisiejszych grup o „biblijnej” nauce odrzuca możliwość odpadnięcia od Boga, to w Biblii nauka ta jest jasno wyrażona. Trzymamy się jej, nawet jeśli stwierdzenie czyjegoś odpadnięcia nie przebiega według prostego schematu, jaki przypisuje nam G. Kluge. Tak długo jak nie jest jasne, czy ktoś odpadł od Boga, chcemy też o niego walczyć. Życie duchowe człowieka jest warte każdego starania.

Prawdą jest, że wykluczenie wykluczeniu nie równe. Jeśli nie możemy komuś już więcej pomóc poprzez wspólnotę z nim, nie znaczy jeszcze, że nie ma dla niego możliwości nawrócenia. Gdy widać, że brat się nawrócił, jest to wielką radością dla całej wspólnoty.

Jeśli jednak ktoś jednoznacznie i nieodwołalnie opuścił drogę Bożą, to i nam pozostaje tylko oddzielić się od niego, bo dla chcących żyć bez Boga nie ma miejsca we wspólnocie.

Nieznana jest nam kara odebrania kluczy od mieszkania za nieszczerość. Jeżeli jednak ktoś stanowi zagrożenie dla życia czy zdrowia braci, jak i ludzi z zewnątrz, poprzez niebezpieczny styl jazdy, jest jak najbardziej naturalne, że wolno mu siąść za kierownicę dopiero wtedy, gdy zmieni swą postawę.

V. A. 5. Odn.: „Kontakty z otoczeniem”

„Wobec obcych postępujcie mądrze, wyzyskując każdą chwilę sposobną.” (Kol 4,5)

Nasz krytyk także w tym rozdziale powtarza już wyżej poczynione zarzuty. Stąd i w poniższym tekście dojdzie do pewnych powtórzeń.

Także między niechrześcijanami jest tak, że wraz z każdą nową znajomością, z wejściem człowieka w nowy krąg przyjaciół, można „zaobserwować … zmiany w jego zachowaniu i komunikowaniu się z otoczeniem”. Gdy poznajemy nowych ludzi, nowe tematy zaczynają decydować o treści rozmów, czy doborze rozmówców. O ileż silniej kształtuje człowieka spotkanie z Bogiem. Także pierwsi chrześcijanie przyznawali:

Bo my nie możemy nie mówić tego, cośmy widzieli i słyszeli. (Dz 4,20)

Królestwo Boże, pójście za Jezusem są decydującym tematem naszego życia. Rzeczy nieistotne, jak znaczki pocztowe czy mecze piłkarskie, przestają być po prostu tematem do rozmowy. Niechrześcijaninowi, dla którego Bóg nie stoi w centrum jego życia, mogłoby się wydać podejrzane, że „elementy religijne dominują w … sposobie życia i myślenia”. Ale co innego odróżnia chrześcijanina, jeśli nie staranie, by poddać swe całe życie i myślenie Chrystusowi?

Fakt, iż Bóg zajmuje w naszym życiu centralne miejsce, nie oznacza jednak, że nie istnieją dla nas inne tematy rozmów. Nie jesteśmy ludźmi apolitycznymi, bez kultury i obcymi nauce. Ale wszystko widzimy jako podporządkowane Chrystusowi na podstawie wiary.

Taktyka „prezentowania rodzinie potencjalnego członka w fazie werbowania pozytywnego obrazu Grupy”, o jaką się nas pomawia, aby później „ograniczyć do minimum bądź zupełnie urwać dotychczasowe kontakty z ludźmi spoza sekty”, nie ma w rzeczywistości miejsca. Nie mamy nic do ukrycia. Każdy, kto rzeczywiście chce nas poznać, ma od samego początku możliwość być z nami i poznać nas takimi, jakimi jesteśmy. Nasi goście mają możliwość poznania naszego wspólnego życia od wewnątrz. Chcemy od początku zapewnić każdemu, na ile to możliwe, udział w naszym życiu (por. 1 Tes 2,8), a nie odgrywać religijne przedstawienie. Nie chcemy nikomu ukazywać zafałszowanego obrazu nas samych, czy to na naszą korzyść czy niekorzyść. Nie głosimy samych siebie, ale Jezusa (2 Kor 4,5). Każdy może sam sprawdzić, na ile nasze życie odpowiada wymogom Jezusa.

Członkowie rodziny mają także możliwość dokładnego obejrzenia naszego życia. Zdarzało się już, że rodzice przyłączyli się w ślad za swymi dziećmi do wspólnoty, ponieważ byli wolni od uprzedzeń, dzięki czemu mogli doświadczyć działania Boga w ich dzieciach i we wspólnocie. Ci rozpoznali w przemianie swoich dzieci nie efekt manipulacji psychologicznej, ale dzieło Boga.

Niestety przypadki, w których także krewni obierają drogę naśladowania, należą do rzadkości. Różnica celów w życiu powoduje, że podstawa wiążąca kogoś z rodziną kurczy się, a kontakt z nią staje się słabszy. Nie jest to wynikiem wyrafinowanej manipulacji, ale naturalnego rozwoju. Ponadto, odpowiada to słowom Jezusa:

Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym. (Mk 10,29-30)

Fragment z 2 Kor 6,14-18, przytoczony przez G. Kluge nie dotyczy tego problemu. Jak już wspomniano powyżej, w 2 Kor 6 chodzi jedynie o niemożność duchowej wspólnoty wierzących z niewierzącymi.

Co się tyczy zarzutu ignorowania Jezusowej praktyki wspólnego ucztowania z grzesznikami: Jezus troszczył się o wszystkich, powoływał grzesznych, zasiadał z nimi do stołu, z tym, że nie uczestniczył w ich grzechach. Tam, gdzie był Jezus, Bóg zawsze był w centrum uwagi. On przyniósł miłość Bożą ludziom spisanym na straty przez faryzeuszy. Królestwo Boże było osią całego Jego życia, działania i wszystkich rozmów. Wielu grzeszników chwyciło się darowanej im przez Jezusa możliwości i nawróciło się. Mimo to, Jezus nigdy swą obecnością nie dawał potwierdzania grzechom ludzi. Czy też G. Kluge przypuszcza, że Jezus – przełożywszy problem na dzisiejsze warunki – rozprawiałby z ludźmi o piłce nożnej czy wyścigach samochodowych, zasiadałby razem z nimi w kinie i milcząco uśmiechał się, słysząc ich sprośne żarty? Tam, gdzie ludzie mieli w głowie coś innego niż Boga, i Jezusowi brakło podstaw do rozmowy.

Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć. (Mt 21,32)

Grzesznicy uwierzyli Janowi Chrzcicielowi, a tym bardziej w późniejszym okresie Jezusowi. To stanowiło podwalinę do dalszej wspólnoty z nimi.

Inny zarzut brzmi: „Chrześcijanin, który nie nawrócił się po spotkaniu z Grupą Holic, jest dla nich w zasadzie jeszcze gorszy niż ateista, do którego nie dotarło jeszcze przesłanie”. Krótko na ten temat:

  1. Ktoś, kto już stał się chrześcijaninem, nie potrzebuje się nawracać. Jeszcze nigdy nie wymagaliśmy nawrócenia od chrześcijanina. Jak już wielokrotnie zostało powiedziane, cieszymy się z każdego chrześcijanina, którego Bóg doprowadza do nas.
  1. Pseudochrześcijanin niechętny nawrócić się do Boga (a nie do nieistniejącej „Grupy Holic”), stawia siebie samego w gorszej sytuacji niż każdy, kto nigdy jeszcze nie słyszał dobrej nowiny (obojętnie, czy to ateista, czy człowiek w jakiś sposób religijny). Kto sprzeciwia się, gdy Bóg woła, zatwardza się wobec Niego. Temu będzie o wiele trudniej posłuchać, gdy Bóg będzie wołał go powtórnie, niż komuś, kto jeszcze nic nie słyszał.
  1. Za Pawłem jednak wyznajemy, że każdy człowiek jest w stanie poznać Boga, i dlatego nie ma ateistów, którzy byliby nimi w dobrej wierze.

To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród nich, gdyż Bóg im to ujawnił. Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty – wiekuista Jego potęga oraz bóstwo – stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy. (Rz 1,19-20)

Stąd należy niestety założyć, że i ateiści mają za sobą poważne decyzje przeciwko Bogu, co nie przeszkadza nam jednak starać się również o nich.

Powyżej przytoczona krytyka zakłada również, że staramy się o ateistów, co pokazuje, iż stwierdzenie G. Kluge, jakoby „nie wiadomo” było „nic o misjach wśród ateistów”, nie odpowiada rzeczywistości.

Interesujące, że „członków sekty” obsypuje się pochwałami, jakich G. Kluge udzieliłby tylko niewielu swoim katolickim braciom w wierze, gdy pisze: „Prawdopodobnie członek sekty wolałby nie udzielić żadnej odpowiedzi, niż uratować się z opresji przy pomocy kłamstwa”.
Kto wierzy w prawdę, żyje nią.

A propos krytyki niewystarczającej „działalności społecznej Grupy w otoczeniu”: to prawda, że nasze zadania widzimy nie w działalności na rzecz społeczeństwa, jednak nie dlatego, że myślimy, że są z gruntu złe. Niektórzy bracia w ramach swych zawodów zajmują się „działalnością społeczną”. Jednak główne zadanie chrześcijanina jest inne. Jezus nie posłał swoich uczniów, by usuwali społeczne niedomagania, ale by zwiastowali Ewangelię. Walka z biedą materialną to ważne zadanie. Konieczność walki z duchową biedą jest jeszcze większa. Z jednej strony, ponieważ życie bez Boga ma konsekwencje nie tylko tu na ziemi, lecz oddziela człowieka bezpowrotnie od źródła wiecznego szczęścia. Z drugiej strony to właśnie grzech człowieka jest częstokroć przyczyną niesprawiedliwości społecznej. Chrześcijanin nie uciska ludzi wokół siebie i nie bogaci się ich kosztem. W ten sposób misja pośrednio przyczynia się do usunięcia niesprawiedliwości. Dzielenie się dobrami i prosty styl życia chrześcijan są modelem dla środowiska. Poprzez życie wspólnoty ma się uwidaczniać to, jak mogłoby być, gdyby wszyscy szli za Bogiem.

Z pełnym zdecydowaniem odrzucamy jednak zasadę, którą znaleźliśmy w podręczniku jednej z podorganizacji rzymsko-katolickich: Nie wolno udzielać jakiejkolwiek pomocy materialnej, nawet w najmniejszym wymiarze. Z doświadczenia musimy podkreślić, że nakaz ten dotyczy także starej odzieży (Das offizielle Handbuch der Legion Mariens, Wien 1962, s. 303; tłum. wł.).

Na szczęście w krajach, z których braci znamy, istnieją pewne struktury zabezpieczeń socjalnych. Stąd potrzeba pomocy społecznej nie jest dziś tak paląca, jak to miało miejsce w czasach biblijnych. Jest nas tak niewiele, że nawet przy całkowitej koncentracji na zadaniach socjalnych, nie zdołalibyśmy rozwiązać wielu problemów. Ale właśnie dlatego, że jest nas tak niewiele, jest tym bardziej konieczne, byśmy całkowicie poświęcili się działalności misjonarskiej. Niechrześcijanie o wyższym poziomie etycznym są także w stanie rozdzielać materialny chleb. Jednak chleb życia przekazał Jezus swoim uczniom, by ci dali innym jeść. Gorliwi jesteśmy, by robić to, co nasz krytyk umieszcza pod etykietką „duża presja misji”.

Jeśli chodzi o mikrobusy: wspólnota ze sobą nawzajem i misja stanowią centrum naszego życia. To wymaga też pewnej mobilności. Z biegiem czasu okazało się, że mikrobusy, w których da się też mieszkać, najlepiej się do tego nadają. Finansowanie tych busów odbywa się w pełni z własnych środków, bez jakichkolwiek dotacji państwowych czy innych. Ponieważ nie stanowimy jakiejkolwiek uznanej przez państwo wspólnoty religijnej, ani żadnego innego związku (czego również nie chcemy), nie korzystamy więc z żadnych przywilejów podatkowych. Fakt, że możemy sobie pozwolić na samochody, których wyposażenie wnętrz nie jest jednakże wcale tak „godne podziwu”, zawdzięczamy w całości dzieleniu się dobrami materialnymi. W przeciwieństwie do szeroko rozpowszechnionego poglądu, iż wspólnota dóbr prowadzi do biedoty, jest choćby czysto logiczne, że prosty styl życia i dzielenie się wszystkimi dobrami uwalnia pieniądze potrzebne do nabycia przeznaczonych do wspólnego użytkowania dóbr.

V. A. 4. Odn.: „Formy spędzania czasu”

„Ci wszyscy, co uwierzyli, przebywali razem i wszystko mieli wspólne.” (Dz 2,44)

W tym rozdziale swego artykułu G. Kluge powtarza mniej lub bardziej znane zarzuty. Jednak przez sam fakt powtarzania ich, nie stają się one bardziej uzasadnione.

Pomysł mieszkania razem, jak to już na wstępie (II.) podkreślono, podsuwa już fakt, że wielu z nas z powodu zdobywania wykształcenia lub wykonywania pracy zawodowej nie mieszka w swym pierwotnym miejscu zamieszkania. Ponadto taki styl życia posiada niewątpliwie sporo zalet, jeśli chodzi o życie wspólnotowe. Utrzymanie jednego większego domu sprawia mniej kłopotów (również finansowych) i zajmuje mniej czasu niż prowadzenie kilku. W ten sposób możemy się też spotykać nie tylko wieczorem, ale i zaczynać dzień wspólną modlitwą.

Tym bardziej budujące i inspirujące są spotkania z braćmi z innych miast czy państw. Wspólne rozmowy o Słowie, czy o własnych doświadczeniach pomagają poznać głębiej i Boga, i siebie nawzajem. Wspólne przebywanie w przyrodzie pogłębia też naszą relację z Tym, który ją ukształtował.

Nie ma osoby odpowiedzialnej za rozdzielanie braci na spacery! Każdy stanowi sam o sobie i niepotrzebne nam jest kierownictwo „z góry”.

G. Kluge, zarzucając nam, iż potępiamy izolowanie się par małżeńskich we wspólnocie, odwraca sprawę do góry nogami. Przecież kto się dobrowolnie przyłączył do wspólnoty, ten nie ma zamiaru się od niej izolować, co dotyczy także i wierzących małżeństw. Być może dałoby się przyrównać relacje między wspólnotą a rodziną do relacji między rodziną w szerokim i w węższym sensie pokrewieństwa, jakie były powszednie w minionych stuleciach. Rodzina najbliższych była scalona z rodem obejmującym parę pokoleń dziadków, ciotek czy wnuków. Tak samo wśród nas rodzina jest włączona we wspólnotę jak w wielopokoleniowy ród. Naturalnie takie życie wymaga przezwyciężenia własnego egoizmu i możliwe jest tylko na bazie absolutnej dobrowolności.

Nasz krytyk potwierdza, że „uczucie przynależności” między nami „nacechowane jest silnie uczciwością i poprawnością”, jednocześnie powątpiewając w tym samym zdaniu, czy aby “w Grupie istnieją prawdziwe stosunki międzyludzkie”. Niestety nie wyjaśnia on, jak pogodzić owe dwie sprzeczne ze sobą wypowiedzi.

Cokolwiek rozumiałby jednak poprzez „prawdziwe stosunki międzyludzkie”, to intensywne poczucie współprzynależności, wielka uczciwość i poprawność pośród ludzi najróżniejszego pochodzenia oraz rożnych warstw społecznych są owocem działania Bożego.

O jakich grupach, które G. Kluge uznaje za wspólnoty chrześcijańskie, odważyłby się on napisać podobne rzeczy?

Na wielokrotnie powtarzany zarzut zerwania stosunków z dotychczasowym środowiskiem możemy odpowiedzieć, że istnieje różnica między wspólnotą w wierze, a pozostałymi relacjami. 2 Kor 6,14 nn mówi o niemożności duchowej wspólnoty z niewierzącymi, co nie oznacza jednak zerwania stosunków z dotychczasowym środowiskiem. Każdy z nas żyje w różnorodnych relacjach ze „światem zewnętrznym”. Nie staramy się zawczasu o zerwanie relacji z rodzicami czy krewnymi. To raczej nietolerancyjne postępowanie rodziców uniemożliwia podtrzymanie relacji. Ale jest jasne, że zmiana naszych priorytetów prowadzi do przesunięcia punktu ciężkości w naszych relacjach. Zasadnicze zerwanie wszelkich kontaktów w formie wymaganej przynajmniej w przeszłości przez niektóre katolickie zakony, nie jest naszym celem i jest przez nas odrzucane.

To nie „ograniczenie kontaktów z otoczeniem” powoduje, że „wzmacniają się kontakty wewnątrz Grupy”, ale raczej obranie sobie duchowych priorytetów, doświadczenie wspólnoty z braćmi prowadzi do ograniczenia powierzchownych relacji ze „światem zewnętrznym”. Przy tym staramy się dać mocne podwaliny naszym dotychczasowym relacjom zbudowanym na powierzchownych podstawach. Relacje międzyludzkie mogą być głębokie tylko wtedy, gdy Bóg stoi w ich centrum. Tylko tak możemy pomóc sobie nawzajem nawet w naszych problemach.

Staramy się, jak to G. Kluge słusznie zauważa, o prosty styl życia, co ocenia on też w komentarzu końcowym pozytywnie. W przeciwieństwie do niektórych prądów katolickich, nie widzimy ubóstwa jako celu samego w sobie (jak np. Franciszek z Asyżu).

Mając natomiast żywność i odzienie, i dach nad głową, bądźmy z tego zadowoleni! A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. Za nimi to uganiając się, niektórzy zabłąkali się z dala od wiary i siebie samych przeszyli wielu boleściami. (1 Tm 6,8-10)

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. (Mt 6,24)

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. (Mt 6,19-21)

Skoro nasz skarb jest w niebie, to rzeczy tego świata nie są jego osią. Chcemy z wdzięcznością korzystać z materialnych darów w skromnym życiu. Ubóstwo nie jest celem życia, jednak w porównaniu z wielkim skarbem, który podarowany jest nam przez Jezusa, dobra ziemskie tracą na znaczeniu.

Nie zamierzamy iść za głosem ludzkich mód, lecz za głosem Boga, który przyodział nas w „szatę zbawienia” (Iz 61,10).

Nie dysponujemy żadnymi tajemnymi źródłami pieniędzy, żyjemy z pracy własnych rąk. Dzięki wspólnocie dóbr oraz prostemu stylowi życia udaje nam się zebrać środki na większe zakupy, jak na przykład nasze mikrobusy, potrzebne nam do spotkań. Nawet jeśli panu Kluge wydaje się to podejrzane, my nie mamy nic do ukrycia. Podejrzenia tego rodzaju trzeba by raczej wysunąć pod adresem „kościoła” katolickiego i jego bogatej historii.

Cieszymy się z przyrody, z przepięknych rzeczy, które Bóg umieścił w swoim stworzeniu. Nasze wędrówki, określone jako „bardzo długie”, trwają zazwyczaj trochę ponad trzy, wyjątkowo cztery do pięciu godzin (w przypadku, jeśli mamy jakiś cel szczególnie warty obejrzenia). Ci z nas, dla których takie spacery są zbyt obciążające, obierają sobie krótsze trasy. Wielu z nas pracuje za biurkiem czy studiuje. Przy takim siedzącym trybie życia dobrze robi fizyczny wysiłek, połączony jednocześnie z rozmową i duchową wymianą myśli.

Powyżej wyrażone już zostało zdanie na temat odrzucenia świąt. Porównanie z napiętnowanymi formalizmem Świadkami Jehowy jest nie na miejscu.

Zarzut, że głosimy nasz własny styl życia jako Bożą wolę wymagając, by każdy tę formę od nas przejął, wychodzi z błędnego założenia. Punktem wyjścia jest dla nas zawsze pytanie o Bożą wolę. Z niej wychodząc kształtujemy nasze życie. Ponieważ w Biblii nie da się znaleźć gotowego modelu życia, przy konkretnym planowaniu musimy uwzględnić wymagania stawiane nam przez warunki zewnętrzne tak, aby znaleźć drogę, która najlepiej posłuży wszystkim do zbudowania.

V. A. 3. Odn.: „Nabożeństwa w Grupie”

„Przez Niego więc składajmy Bogu ofiarę czci ustawicznie, to jest owoc warg, które wyznają Jego imię.” (Hbr 13,15)

Całe nasze życie to nabożeństwo [7], czyli służenie Bogu:

A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej. (Rz 12,1)

Dlatego nie chcemy wykonywać rytualnych czynności, ale uwidaczniać działanie Boga w każdym naszym działaniu.

Zbawienie podarowane zostało nam przez Jezusa, dlatego nie znamy żadnych znaków (sakramentów), które miałyby wyjednać nam to zbawienie.

Jezus ustanowił chrzest (Mt 28,19). Jest on znakiem nawrócenia (Dz 2,38), śmierci starego człowieka i początku nowego życia w Chrystusie (Rz 6,3-11). Błędna i magiczna interpretacja chrztu, która samą formę chrztu, pozbawioną jego treści, uważa już za zjednującą zbawienie, wymaga, byśmy podkreślali, że to nie chrzest zjednuje zbawienie, ale sama wiara, której chrzest jest wyrazem.
Gdy w Biblii czasami mowa jest o samym akcie chrztu odnoszącym się do chrześcijan, wówczas zewnętrzna forma wyraża przede wszystkim treść.

Jest tylko jeden chrzest (Ef 4,5). Nie chrzcimy nigdy powtórnie. Jeśli niewierzący „ksiądz”, „pastor”, itp. polewa dziecko niewierzących rodziców wodą w obecności niewierzących rodziców chrzestnych i innych krewnych, cytując przy tym słowa Jezusa z Mt 28, to nie jest to chrzest, lecz jedynie pusty rytuał.

Jednak w żadnym przypadku nie chrzcimy braci, którzy byli chrześcijanami jeszcze zanim się spotkaliśmy, ponieważ nie poddajemy ich chrześcijaństwa w wątpliwość.

Tak jak Paweł nie uznał za stosowne ochrzcić Apollosa (Dz 18,24-28), tak i my nie chrzcimy braci, których poznaliśmy, gdy byli już chrześcijanami.

Jak G. Kluge słusznie zauważa, uważamy chrzest niemowląt za uzasadniony wtedy, gdy dziecko ma wierzących rodziców, którzy zapewnią mu chrześcijańskie wychowanie. Definitywnie wykluczamy chrzest dzieci z chrześcijańskiej rodziny w młodym albo dorosłym wieku. W chrześcijańskiej rodzinie dziecko od małego poznaje drogę Pańską i w pozytywnym przypadku, wciąż robi drobne kroki we właściwym kierunku. U dzieci chrześcijańskich rodziców nie wybija wielka godzina nawrócenia, ale raczej wiele drobnych decyzji za Bogiem. Dziecko chrześcijan od początku jest przyjęte przez wspólnotę i w niej poznaje chrześcijaństwo.

Historie przeróżnych grup chrzcielnych dowiodły, że chrzest dzieci urodzonych po nawróceniu rodziców (nie znany pierwszym wiekom) nie stanowi żadnego zabezpieczenia przeciwko zeświecczeniu Kościoła. Jedyne zabezpieczenie to stała troska o czystość wspólnoty, do której należy też gotowość przyjęcia – w negatywnym przypadku – faktu niewiary własnego dziecka i zaakceptowania tego, że nie chce ono żyć we wspólnocie.

Forma chrztu (pokropienie czy zanurzenie) jest sprawą drugorzędną. Ważne jest jedynie pragnienie chrzczonego, by naśladować Jezusa.

Wieczerza Pańska jest świętem naszego zbawienia. Dlatego przestrzegamy jednogłośnie praktyki pierwszych chrześcijan, że tylko ci biorą w niej udział, którzy to zbawienie przyjęli, to znaczy wszyscy chrześcijanie. Wyrażenie, jakiego użył G. Kluge „tylko członkowie całkowicie zdecydowani” jest nonsensem. Albo się jest chrześcijaninem, albo się nim nie jest.

Odrzucamy zarówno katolickie rozumienie eucharystii (charakter ofiary oraz doktrynę transsubstancjacji), jak i symboliczne pojmowanie wieczerzy niezliczonych wolnych kościołów oraz zwolenników Zwingliego. Także kalwinistyczne wyjaśnienie o duchowej obecności jest niewystarczające, ponieważ Jezus jest zawsze duchowo obecny niezależnie od Wieczerzy Pańskiej. Wyznajemy, że Jezus jest cieleśnie obecny w chlebie i w winie, które nie zmieniają swej istoty.

Na przekór stwierdzeniu G. Kluge o „braku zainteresowania kwestiami teologicznymi, które nie mają związku z praktycznym życiem lub organizacją wspólnoty” raz po raz zajmujemy się wspólnie sprawą Wieczerzy, i to intensywniej niż on myśli. Poza tym chybione jest traktowanie Wieczerzy Pańskiej tylko jako „kwestii teologicznej”. Przecież jest ona też związana z praktycznym życiem.

„Na temat rytuału nic bliżej nie wiadomo.” Bo i nie chcemy mieć żadnego rytuału. Jedynym punktem zawsze obecnym w naszej Wieczerzy jest przypomnienie dzieła Jezusa poprzez odczytanie słów ustanowienia Wieczerzy.

Tak samo nie istnieje wspomniany przez G. Kluge „rytuał” wyznania grzechów. Grzechy można wyznawać w różny sposób, od prywatnej rozmowy we dwoje po rozmowę w większym gronie. Wyznawanie grzechów jest jasno wyrażonym przykazaniem Bożym (Jk 5,16). Właśnie poprzez wyznanie grzechów Bóg pomaga nam się rzeczywiście od nich uwolnić.

Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca – ten miłosierdzia dostąpi. (Prz 28,13)

Już Didache (pismo wczesnochrześcijańskie z końca I wieku) zaświadcza o praktyce wyznawania grzechów w obecności wspólnoty:
W zgromadzeniu będziesz wyznawał swe błędy i nie pójdziesz na modlitwę z nieczystym sumieniem. Taka jest droga życia. (Didache 4,14)

Natomiast katolicka praktyka spowiedzi usznej jest wynalazkiem średniowiecza.

Nie znamy też żadnych osób szczególnie upoważnionych do rozgrzeszania (jak na przykład ksiądz w katolicyzmie). Bóg przebacza każdemu, kto żałuje za swoje grzechy i wyznaje je, bez pośrednictwa szczególnych osób trzecich.

Wspólne spotkania stanowią z pewnością główny punkt naszego dnia. Ale to nie one są naszymi rzeczywistymi „nabożeństwami”. Nasze zachowanie w pracy czy w szkole musi być tak samo godne Boga, jak czas spędzony wspólnie z braćmi.

Nasze spotkania służą budowaniu ciała Chrystusa. Stąd każdy członek tego ciała musi mieć możliwość dać na nich coś z siebie.

Bóg ma być chwalony we wszystkim, też w naszym śpiewaniu. Nie pragniemy poprzez nie uczynić zadość oczekiwaniom estetycznym naszych krytyków, lecz uwielbiać naszego Stworzyciela i Zbawiciela.

Do Boga modlimy się zarówno we wspólnocie, jak i sami. Naszym pragnieniem jest żyć stale we wspólnocie z Bogiem, wciąż się modlić. Modlitwy nie da się zredukować do określonych godzin modlitewnych. Bóg jest wciąż przy nas i możemy składać Mu w modlitwie całe nasze życie. Osobista relacja z Bogiem wyraża się w osobistej modlitwie. Pomówienie, że odrzucamy modlitwę jednostki jako wyraz odizolowania się od wspólnoty, nie stanie się prawdą poprzez wielokrotne powtarzanie go. Chociaż w najnowszej wersji swojego pisma Kluge zastrzega się, iż prywatna modlitwa jest mimo wszystko dozwolona w szkole lub miejscu pracy.

Wspólna i osobista modlitwa nie wykluczają się, lecz uzupełniają się nawzajem.

Jezus nie przyszedł, aby ustanowić nową, „lepszą” formułę modlitewną. Dlatego słowa „Ojcze nasz …” widzimy jako naprowadzające na dążenia, które mają kształtować modlitwę na wzór woli Jezusa. Boże królestwo i Bożą wolę przedkładamy nad wszystko inne. Jezusowi nie chodziło o dokładne powtarzanie Jego słów. Chciał nam pokazać, co powinno być treścią naszych modlitw.

W sprawie dni świątecznych zajęliśmy stanowisko już powyżej.

————————-

7. nabożeństwo- słowu nabożeństwo odpowiada niem. Gottesdienst, czy ang. (divine) service lub worship, które to słowa oznaczają służbę, cześć oddaną Bogu, z gr. leiturgeia (służba)

V. A. 2. Odn.: „Struktura wewnętrzna Grupy”

„…albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście.” (Mt 23,8b)

O braterskiej strukturze wspólnoty biblijnej mowa była powyżej. Nie istnieje w niej jakiś raz na zawsze określony krąg starszych braci, przez których przemawia Duch Święty. Ducha Świętego mają wszyscy.

Wy natomiast macie namaszczenie od Świętego i wszyscy jesteście napełnieni wiedzą. (1 J 2,20)

Każdy jest powołany do zaangażowania się we wspólnotę z całą swą siłą i ze wszystkimi swymi darami. Ani struktury hierarchiczne, ani demokratyczne nie umożliwiają działania Bożego. Chodzi przecież o to, by rozpoznać co jest słuszne i to robić. Nawet jeśli na początku tylko niewielu rozpoznałoby coś słusznego, na pewno także i pozostali będą w stanie to zrozumieć i przyjąć. Nie chodzi o ślepe posłuszeństwo, lecz o czynienie tego, co się rozpoznało jako właściwe.

Nie używamy wyrażenia „stanowczy chrześcijanin” (WPL tłumaczy „prawdziwy chrześcijanin”). Pochodzi ono raczej z protestanckiego ruchu przebudzenia, gdzie ludzie tylko połowicznie chcą służyć Bogu. Wyrażenie to zakłada rzekome istnienie innego rodzaju chrześcijan, którzy żyją w niezdecydowaniu.

Jedność stanowi dla nas wielką i osiągalną wartość, a nie utopię. Dlatego sytuacje braku jedności są dla nas dużym wyzwaniem, którego nie można po prostu odłożyć ad acta.

To, że „niewielkie wątpliwości” mogą prowadzić do „wykluczenia nieposłusznego z Grupy”, jest zniesławiającym zarzutem. Wykluczać ze wspólnoty można tylko fałszywych nauczycieli lub też osoby, których postępowanie poważnie wykracza przeciw moralności. W takich to przypadkach Słowo Boże nakazuje wykluczenie.

G. Kluge opisał nasz sposób obchodzenia się z pieniędzmi względnie poprawnie. Tylko, że dobrowolność wspólnoty majątku nie jest subiektywnym odczuciem zmanipulowanej ofiary, ale obiektywną rzeczywistością, której podstawą jest miłość. To, że wzajemne dzielenie się dobrami funkcjonuje bez żadnych sztywnych struktur, pokazuje sam fakt, że każdy z nas daje chętnie i z serca.

X. Uwagi końcowe

„Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie!” (1 Tes 5,21)

Jesteśmy otwarci na rozmowę o treści naszej nauki i naszego życia. Cieszymy się z każdego, kto chce sprawdzać naszą naukę na podstawie Pisma Świętego i zapraszamy każdego, by podzielił się z nami swoimi myślami. Każda poważna krytyka może nam tylko pomóc w dalszym poznawaniu Boga, który objawił swoją wieczną istotę przez to, że Jego Syn stał się człowiekiem, a którego naśladowanie jest naszym najwyższym celem.

IX. E. Odn.: „Doświadczeń saksońskiej rodziny ewangelickiej z członkami Grupy Holic”

A ponieważ nie uznali za słuszne zachować prawdziwego poznania Boga, wydał ich Bóg na pastwę na nic niezdatnego rozumu, tak że czynili to, co się nie godzi. Pełni są też wszelakiej nieprawości, przewrotności, chciwości, niegodziwości… potwarcy, oszczercy, … w tym, co złe – pomysłowi… (Rz 1,28-30)

Dla obiektywnego czytelnika nie jest czymś trudnym, by zauważyć w tym liście wewnętrzne sprzeczności, a przez to wypaczenie rzeczywistości oraz listę przypuszczeń, które stają się oszczerstwami i by ocenić motywy jego autora.

Jak to już wielokrotnie pisaliśmy, nie mamy żadnych szczególnych określeń czy nazwy i nigdy nie przedstawilibyśmy się jako prawdziwi wierzący.

Kłamstwem jest, jakoby Krajowy Urząd Kościelny zabronił nam „wygłaszania mów”. Nawet jeżeli w osobistych rozmowach z pastorami, czy prowadzącymi dochodziło do dyskusji na temat rozumienia Biblii i praktycznego jej zastosowania, to przy naszej ostatecznej decyzji o odejściu bardzo nas proszono, byśmy przemyśleli naszą decyzję, ponieważ nasza obecność była pobudką do nowych przemyśleń, a wraz z naszym odejściem zabrakłoby tego. Mimo naszej decyzji o wystąpieniu, zostaliśmy nawet listownie zaproszeni do dalszego brania udziału w spotkaniach.

Ten oszczerczy list pastora miał wywołać wrażenie, że odwiedzaliśmy raz po raz jego bezbronną żonę i zasypywaliśmy ją naszymi argumentami, mimo, iż ona odrzucała je jako niewłaściwe oraz jasno się od nich dystansowała.

Jaki był wtedy właściwie powód do rozmów?

Sytuacja wyglądała tak, że to właśnie żona pastora powiedziała nam, że cierpi z powodu stanu, w jakim się teraz znajduje. Widziała wyraźnie, że straciła wolność, którą miała wcześniej i poddała się naciskowi, by dopasować się do „wspólnoty”. Była obserwowana we wszystkim, co robiła. Słyszała na ulicy jak ludzie oceniali jej postępowanie. Jeżeli nie zachowałaby się odpowiednio do oczekiwań ludzi, nie byłaby, czy też razem z mężem nie byliby zaakceptowani przez tą „wspólnotę” jako pastor i pastorowa.

Ponadto narzekała, że obydwoje są przeciążeni i że pastorom stawia się zbyt wygórowane oczekiwania (odwiedzanie chorych, w niedziele kazania w różnych miejscach, obliczanie podatku kościelnego, nadzorowanie budowy, organizowanie świąt…).

Mogliśmy ją dobrze rozumieć i jasno powiedzieliśmy, że przyczyną tego nadmiernego obciążenia jest to, że struktura, którą przyjęli nie odpowiada biblijnej strukturze wspólnoty i dlatego doszło do takiej dysproporcji.

Nasza rozmowa była dobra, pożegnaliśmy się, a ona wyraziła wdzięczność za nasze myśli. Obiecaliśmy, że jak tylko będziemy mogli, to ją znowu odwiedzimy.

Można sobie oczywiście wyobrazić, że nasze odwiedziny wywołały nie tylko radość żony pastora, ale również silny sprzeciw z jego strony. Dlatego próbował on wszystkimi siłami nie dopuścić do kolejnego spotkania.

Fakt, iż nie chciała nam jasno powiedzieć, że nie chce się z nami więcej kontaktować, można zrozumieć również tak, że nie była w tym do końca przekonana. W przeciwnym razie, mogłaby to jasno wyrazić, gdy o to prosiliśmy.

Sama widziała, że jej życie nie odpowiada biblijnej prawdzie, ale nie miała odwagi zająć jasnego stanowiska przeciwko swojemu rozgniewanemu mężowi.

Jeżeli ktoś chce zasugerować swoim czytelnikom, że mowa jest o sekcie, to nie może pominąć pewnych aspektów. Gdy jednak brakuje na to faktów, to zaczynają się przypuszczenia i oszczerstwa.

„Przypuszczałem, że są pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Być może był to rodzaj religijnego obłędu, zamroczenie umysłu lub po prostu choroba. … Ponieważ mamy trójkę małych dzieci, postanowiliśmy nie wdawać się w dyskusje…. a w międzyczasie spodziewaliśmy się po nich porwania dzieci i szantażu.”

Ów pastor nie wzbraniał się również przed wymyślaniem kłamliwych historii, by uczynić swoje opowiadanie bardziej pasjonującym. W każdym razie, w poniedziałek nie było żadnego telefonu z zapowiedzią odwiedzin, ponieważ – jak pastor sam słusznie zauważył – w ciągu tygodnia pracujemy. Dlatego nie doszło też do domniemanego spotkania.

Tak samo historia o sąsiadce, którą terroryzowaliśmy przez telefon, jest czystym urojeniem.

Jezus powiedział, że każdy, kto jest z prawdy, słucha Jego głosu (J 18,37b). Z tym zaufaniem, że każdy może rozpoznać prawdę i żyć według niej, nawołujemy ludzi do naśladowania Chrystusa. Dlatego chcielibyśmy w tym miejscu jasno zaznaczyć, że zależy nam bardzo na tym, aby pozostawić każdemu wolność w jego decyzji. Z drugiej strony chcemy też pomagać w tym, by każdy mógł swobodnie wyrażać swoje stanowisko na temat wiary.

IX. D. Odn.: „Fragmentów listu Grupy do byłych członków”

Na szczęście pan Kluge przytoczył w całości list, który wcześniej zacytował tylko fragmentarycznie (choć o pozwolenie na to nigdy nas nie zapytał). Niestety jednak polski tłumacz tekstu nie zadał już sobie tego trudu, dlatego po polsku list ten przytoczony jest nadal tylko częściowo, co nadaje mu bardzo nieobiektywny, negatywny wydźwięk.

Ten list jest odpowiedzią na inny list. Z jego treści można jednak wywnioskować jakich kwestii dotyczył ten pierwszy. Polecamy czytelnikom, aby przyjrzeli się bliżej kontekstowi cytowanych tam fragmentów biblijnych i na tej podstawie ocenili ten list.

Te z pewnością twarde napomnienia zawarte w liście, tworzą nierozerwalną całość z pytaniami dotyczącymi nauki, jak i z bardzo konkretną sytuacją życiową. Nie chcieliśmy przyglądać się obojętnie sytuacji, w której drogie nam osoby, chciały opuścić drogę naśladowania Jezusa.

Według oceny G. Kluge należałoby również Barnabie, autorowi listu do Hebrajczyków, postawić zarzut stosowania psychicznego terroru. Wystarczyłoby zacytować niektóre wersety, jak np. Hbr 2,3a; 3,7-19; 4,12-13; 6,4-8; 10,25-31; 12,12-17; 12,29; 13,17 a całą resztę listu pominąć. Czy te ciągłe groźby odpadnięcia od Boga nie wywołują strachu? Barnaba „syn pocieszenia” (Dz 4,36) wiedział, że w sytuacji, gdy wspólnota była w dużym niebezpieczeństwie, również ostre słowa były stosowne. Bo właśnie przez to mógł wstrząsnąć braćmi, którzy stali na krawędzi chrześcijaństwa i uratować im życie.

W podobny sposób Jezus użył w Mt. 23 bardzo twardych słów, by pobudzić jeszcze niektórych zatwardziałych faryzeuszy do myślenia. Może niektórzy z nich odczuli to – używając dzisiejszej terminologii – jako psychiczny nacisk. Wiemy jednak, że Jezus uczynił to z miłości.

Gdy Paweł pisał do „nierozumnych Galatów” (Gal 3,1), to czy wywierał na nich nacisk?

Uważny czytelnik niemieckiego tekstu pana Kluge z pewnością zauważy, że większa część podkreślonych fragmentów to zacytowane wersety biblijne lub odniesienie ich do konkretnej sytuacji. Chcemy, by nasze napomnienia opierały się na Piśmie Świętym.

IX. C. Odn.: „Relacji byłego członka Grupy (1989)”

Z perspektywy innego członka wspólnoty z tego czasu:

Wspólnotę poznałam w lipcu 1989 podczas Dni Kościoła w Lipsku. W tamtym czasie w Niemczech (wówczas NRD) była tylko jedna dziewczyna (to jest – „były członek Grupy”) i dwóch Austriaków. Bardzo cieszyłam się z codziennej wspólnoty z nimi, do której już długo tęskniłam, lecz dotąd nie mogłam znaleźć takiej możliwości.

Dlatego jak najszybciej pojechałam do domu, aby opowiedzieć mojej rodzinie i przyjaciołom o moich nowych doświadczeniach. Niestety doznałam rozczarowania – oni nie chcieli takiego konsekwentnego chrześcijaństwa.

Dla mnie było to bardzo poważną sprawą, by żyć razem, naśladując Jezusa. Wcześniej zakładałam, że moja rodzina tak samo jak ja pragnie żyć w prawdzie i we wspólnocie, tylko że nie wiedzą, jak ma to wyglądać w praktyce. Okazało się jednak, że tak nie jest. Niestety, nie byli oni gotowi przyznać się do swoich grzechów – wieloletniej obojętności i dopasowywania się do tak zwanej pobożności tradycji kościelnej. Ani nie pragnęli, ani też nie wierzyli, że możliwe jest życie we wspólnocie, w braterskich relacjach. Z tego powodu nie oceniali ani siebie samych, ani innych tak zwanych chrześcijan.

Dlatego bardzo szybko oddzieliłam się od nich. Bez postawienia tej jasnej granicy, nie byłoby dla nikogo zrozumiałe, czym jest naśladowanie Jezusa i wspólnota. Chcieliśmy być światłem – razem z innymi i dla innych.

Również ja chciałam być dalej razem z tymi, którzy byli mi do tej pory bliscy. Jednak przyczyna tego podziału leżała po ich stronie. Oni nie chcieli wcielać w życie konsekwencji płynących z Bożego Słowa. To rozdzieliło nas – w myśleniu, w życiu i w wierze. Chciałam uszanować ich wybór, ale nie chciałam też, by zabrano mi moją wolność.

Rozmawialiśmy z wieloma ludźmi, ale żaden z nich nie chciał tak żyć. Zamiast tego odrzucali nas jako „sektę”, ponieważ wystąpiliśmy z naszego kościoła, tak jakby to ewangelicka organizacja była podwaliną prawdy.

Ani moja przyjaciółka, ani ja, nie byłyśmy przygotowane na taki nacisk. Z tchórzostwa i strachu przed ciągłym odrzuceniem, odstąpiłyśmy od wymagań Jezusa. Zaakceptowałyśmy kościół jako organizację i niewidzialną wspólnotę, mimo iż wiedziałyśmy, że w Kościele mogą być tylko chrześcijanie. Przyjęłyśmy również obojętność tak zwanych chrześcijan jako ich słabość, dobrze wiedząc, że wiele z nich nie było w ogóle gotowych, by się zmienić. Nie chciałyśmy pogodzić się z tym, że jak tak mało chrześcijan, ani nie chciałyśmy być widziane jako pyszni faryzeusze, chociaż nie odmawiałyśmy żadnemu człowiekowi szansy na zbawienie. Nie chciałyśmy po prostu nieść tego napięcia, jakie się zrodziło między nami a naszymi wierzącymi krewnymi i przyjaciółmi. Ale wtedy nie uświadamiałyśmy sobie tego, myślałyśmy, że te wymagania są zbyt wysokie.

List i rozmowa z braćmi bardzo pomogły mi widzieć i ocenić przed Bogiem moje myślenie oraz postępowanie. Tak, jak to napisała moja przyjaciółka, bracia nie wywierali na nas nacisku (bo nie zależy im na tym, by ktoś się do nich po prostu przyłączył), ale mówili (a raczej pisali) bardzo jasno i otwarcie. Znowu, tak jak na początku, chciałam żyć razem z nimi, wspólnie naśladując Jezusa.

Odnośnie „Dodatku do relacji Kathariny Muller”

Pisze ona, że poprzez uświadomienie sobie skutków odejścia, toczy się w każdym ogromna wewnętrzna walka i że większość na końcu tego okresu przystępuje do wspólnoty. To związuje tę osobę ze wspólnotą i traci ona swoją osobowość.

Nikt z nas nie wymyślił sobie nauki o odpadnięciu od Boga (odejściu). Jest ona faktem, który można udowodnić, i o którym wyraźnie jest napisane w Biblii. Skutki odpadnięcia są równie wstrząsające jak konsekwencje tego, że ktoś nie wierzy w Boga. Nie jest to w porządku, aby z tego wyciągać wnioski, że przez tą naukę chcemy przywiązać ludzi do siebie. Własna osobowość doznaje cierpienia wtedy, gdy człowiek czyni coś, o czym wie, że jest niewłaściwe. Wewnętrzne walki mojej przyjaciółki nie skończyłyby się przyłączeniem do wspólnoty, ale jasną decyzją pójścia za Jezusem.

Formalna przynależność do wspólnoty nie daje gwarancji, że będzie się w niebie. Tak samo przyłączenie się bez zrozumienia czy przekonania, nie przyniesie ani wolności z przebaczenia, ani pokoju.

Poprzez decyzję przeciwko wspólnocie (a więc decyzję za „letnim” chrześcijaństwem) rodzi się oczywiście silny wewnętrzny konflikt, którego rzeczywiście nie można rozwiązać. Judasz też zwątpił w życie, gdy podjął decyzję, by zdradzić Jezusa.

Jeszcze jedno stanowisko do powyższej relacji:

W relacji byłego członka grupy z 1989r. wspomniano, że „istnieją dowody na to, że bierzemy pod uwagę samobójstwo człowieka, przeżywającego ten trudny okres (chodzi o wewnętrzne rozterki odnośnie niechęci przynależności do grupy)”.

Cytat: „Lepiej żeby umarł, niż miałby odstąpić. W tym momencie wychodzi na jaw całkowity brak litości u członków tej sekty”.

Nasza wspólnota zawsze jak najostrzej potępiała samobójstwo, dlatego w tej wypowiedzi nie mogło o to chodzić. Jest to sprzeczne samo w sobie, jeżeli ktoś wnioskuje z tego cytatu, że uznajemy samobójstwo za możliwe.

Zarzut braku litości, który nam postawiono, należałoby przenieść na Jezusa: Czy Jezus jest bezlitosny, gdy wymaga od nas bezwarunkowego naśladowania?

Czy Jezus jest niemiłosierny, gdy ludzie nie chcą Go rzeczywiście naśladować i przez to mają wyrzuty sumienia czy przechodzą kryzysy?

Czy winny jest Jezus, gdy Judasz, po zdradzie, wybrał samobójstwo i się powiesił?

Zdanie „Lepiej żeby umarł, niż miałby odstąpić” jest właściwe w pewnym kontekście, którego nie można pominąć.

Np. czy w czasie prześladowań słusznym jest zaprzeć się wiary, nawet jeżeli kosztuje to życie?

Najstraszniejsza rzecz, jakiej można doświadczyć, to gdy człowiek traci łaskę Bożą i na wieczność jest w piekle.

Życie jest darem Bożym. Nie mamy prawa, by je odbierać.